poniedziałek, 31 marca 2008

niedziela, 30 marca 2008

Gdzieś między Bellą a Sebastianem

Śniadanie niedzielnie spożywane przy laptopie - poczułam się jak na obrazie Latosia. Brąz pośpiechu i żółć zawiedzionej nadziei (z obiecanego sobie, a niedotrzymanego jajka na miękko), waniliowe światło i błękit nachalnie marzycielko-wakacyjny. Kompozycja doskonała: wertykalne okna i proste, nieumyte włosy, horyzont planów z wulkanicznym krajobrazem klawiatury.
Potem rzecz jasna, projekt upada, bo braknie czasu-niezbędnego rozpuszczalnika zdarzeń. Dozowany po sekundzie i smakowany w każdym widoku jest doskonały jak woda w greckim winie. Więc co zrobić, jeśli nagle tak odległe lato odbiera mi tego substratu całą godzinę? Intensywność czynności sprawia, że chcę się rozdwoić. Nic z tego - tylko mi się farba łuszczy z płótna.

Może być milo jednakowoż, gdy Latosia zamieniłam na impresjonistów. Na miarę mojej rzeczywistości, ma się rozumieć. Park w Czarno-Białym Mieście pokrył się tęczowymi ławicami kilkuletnich rolkarzy chwiejnych jak młode gazele. A dzieci to ostatnimi czasu temat ulubiony niżej podpisanej. Poza tym młodzieńcy w koszulach w kolorze fuksji i panny w szarościach i blondach. A pod stopami butelki po luksusowej.

Żeby tego było mało (bo nie dość, że aura, nie dość że rysowanie w parku, nie dość, że muzyka), to jeszcze całe tony czekolady od babci,
i jeszcze 10 złotych przypadkiem znalezione w spodniach,
i wielki uśmiech do ekranu komputera, bo oto nowe ścieżki się otwierają.

Jestem nieprzyzwoicie szczęśliwa.

sobota, 29 marca 2008

Dni

Są takie dni,wieczory właściwie, kiedy nie chce mi się wypowiadać słów. Szukać, układać, obierać ich ze skórki.
Są takie wieczory, kiedy chcę tylko leżeć w półmroku. Z Tobą, rzecz jasna.
Z głośników muzyka, na ekranie fabuła i za dużo powietrza między nami, więc walczymy z nim, spoglądając co jakiś czas na drzwi. Za ścianą przecież jest inny świat, i ktoś przychodząc stamtąd mógłby nieopatrznie potłuc naszą konstrukcję. Naszą ekwilibrystyczną piramidę ze strzępków światła, dotyków nawleczonych na żyłkę spojrzenia i dźwięków chwiejnych jak kieliszki.
I wtedy właśnie mówić mi się nie chce, tylko być. Tak o...

And in the sea there is a fish,
A fish that has a secret wish,
A wish to be a big cactus
With a pink flower on it.

środa, 26 marca 2008

Mam w sobie

Mam w sobie niewypowiedzianą i niezrozumiałą miłość do Tego Miasta.
Mam w sobie brak organizacji i śnieg na rzęsach.
Mam w sobie tuzin freudowskich przejęzyczeń i takież marzenia senne.
Mam w sobie wszystko na raz
i nic w kawałkach.



Tak. Bardzo, doprawdy błyskotliwe. Gówniara. Niesłychana ze mnie gówniara z ambicjami na dorosłość. Fu.

poniedziałek, 24 marca 2008

Lenistwo

Lenistwo moje karygodne przejawia się różnorako. Po pierwsze snuję się bezcelowo, krokiem swobodnym i rozmemłanym po domu. Po drugie oglądam jakieś dziwne filmy dokumentalne o Wyspach Wielkanocnych i o posągach, które nie wiadomo skąd się wzieły, albo nagle czuje dziwny pociąg do wiedzy o wojnie o Falklandy. A to ciasta ukroję, a to na drutach porobię jako ta babcia Marta lat 19. Rozmyślam o tym, w co się ubiorę jutro do pracy, do tego prawdziwego Imperium Drobnych Brunetek, którymi rządzi Ognistowłosa Królowa Matka. Powoli oddalam od siebie konieczność i perspektywę robienia "czegoś". Tego, co trzeba, co muszę, co absolutnie należy robić dla tej mitycznej Samorealizacji i jej siostry Ambicji.
Kiedy pada śnieg, a między meandry szarych komórek wpływa czerwone wino gruzińskie wytrawne, jedyną sensowną rzeczą jest pójść spać i śnić erotycznie o krzesłach. Przepraszam. Na święta porzucam Rozsądna, a i Romantyczną nie jestem.

środa, 19 marca 2008

Meteorororolologia.

Odczucia mam niemodne. Brak w nich trendy-zieleni, brak w nich kurczaczków i bazi atiutiutiu. Wiosny brak, więc sorry, ja jej sobie nie wmówię. Meteoropatia, to niezbyt dobry interes w tym kraju.
Śnieg padał wściekle od rana kłując w twarz odłamkami zimnego styropianu. Parasolka odmawia współpracy. Też bym odmówiła, prawdę mówiąc, gdybym była mini-umbrellą z Rossmanna za jedyne 12,99 PLN. Poziom tolerancji na świat zewnętrzny malał z godziny na godziny. Przebłyski słońca wcale nie cieszyły, kiedy biedny Yaris ze mną za kierownicą, próbował wpełznąć na wiecznie zakorkowany wiadukt w stronę Okęcia. Reszty dokonały odczucia iście szklarniowe, podmuchy wiatru i "Love will tear us apart again". Przyznacie- zbyt fortunny zestaw śniadaniowy: McGorąc, McDepresja w sosie ColdWave i Fake-spring do picia. Przepłacone i nieświeże.
Na własne życzenie odebrałam sobie przyjemność odwiedzenia Radia PIN, dla przyjemności wyższych- miłosnego obżarstwa, miłosnego poszukiwania karmy dla psa (z jagnięcina, dla seniorów, 1,5kg), miłosnego oglądania kiczowatego amerykańskiego filmu, który był miłośnie drugą częścią. Było w nim mnóstwo brutalnych Afroamerykanów, kręcących się na głowie i brutalnych białasek, kręcących tyłeczkami. Cudownie. Doprawdy.
Czarę goryczy dopełnili ludzie STOJĄCY po lewej stronie schodów ruchomych (Szanowni Państwo, może wy macie dużo czasu na nieskrępowane pogaduchy na schodach, ale ja NIE MAM i żądam respektowania zasad ruchu pieszego!!!); jak również minimalne pustki w portfelu, uniemożliwiające zakup biletu (terminal do karty w saloniku prasowym? A co to?). Nie mniej jednak musiałam odstać swoje w kolejce, wijącej się między stosami Faktu i miniaturowymi książeczkami Daniel Steel (na finiszu, jak zawsze, truskawkowe prezerwatywy).
Pamiętam tylko, że biegnąc do autobusu miałam chęć powiedzieć komuś "Z drogi, kur**" albo chociaż przywalić torbą zawierającą cenny ładunek 1,5kg psiej karmy.
Ach jak źle i bez sensu.
Tak wiem, że nie ma o co się denerwować.
Tak wiem, że wszystko jest cacy. Za mamusie, za tatusia, za siostrzyczkę, za domek, za laptopa, za życie erotyczne. Aaam leci samolocik. Zjedz kaszki, Niunia.
Ale słonce świecić miało, ale miało być już polegiwanie na trawniku, miały być już stokrotki i wolność, i letnie kiecki, i trochę miejsca dla nas miało być.
I nie ma.
Jestem, Szanowni Państwo, zwyczajnie rozczarowana.

wtorek, 18 marca 2008

Afroart

Koncert przedni. Zdjęcia średniej jakości, za to psychodeliczne w klimacie. Czemu się dziwić, wszak jaki może być koncert w ciasnym wnętrzu kawiarni, gdzie piwo kosztuje 7PLN, młodość obściskuje się po kątach, na ścianach wiszą postaci ludzkie malowane, wielkoformatowe; a wszystko to na dodatek przykryte przeklętym cielskiem Wcale-Nie-Takiego-Socrealistycznego Pałacu Kultury? Konwickiemu by się podobało.


Emocjonalny Aleks

Abram też chciał zdjęcie.


Płonące ucho.


Prawdziwie piosenkarska poza, Afro.

Kompozycja impresjonistyczna z Pana Saksofonisty.

Latarnie świecą jasno na Placu Defilad.

Kompozycja afroabstrakcyjna.

niedziela, 16 marca 2008

Plebiscyt

Z okazji, iż moja wymarzona nazwa czyli paralela.blogspot.com jest już zajęta...rozpisuję plebiscyt na nową nazwę.
Propozycje alternatywne by Ja to:
-paralella.blogspot.com
-pasqui-paralela.blogspot.com
-parralela.blogspot.com
-paralell.blogspot.com
-paralela-dwa.blogspot.com

sobota, 15 marca 2008

variatas delactat.




Jak już nadmieniłam zmiany życiowe gonią jedna za drugą. A za nimi odkrycia. Dzisiejsze są następujące:
1. Szefowa i biomet pogodowy nie mają ze sobą nic wspólnego (zadziwiająco milusia, jak na ciśnienie 994 hPa i deszcz).
2. Bajerowanie ludzi na gigantyczny obraz nieznanego autora z pancerniko-słoniem i gościem w hawajskiej koszuli na żółtym tle, jest zajęciem nawet...przyjemnym.
3. Dzieci są super ekstra, a zwłaszcza ich pojmowanie świata-bardzo swobodne. Znacie taki kwiatek- zapominajka? Albo wiedzieliście, że kotki na drzewach są zimne? A muzycy nie mają wcale aniołów stróżów?
No to już wiecie. i jeszcze jedno z pólki dziecięcego wariactwa:

Tytuł:Chrystus Zmartwychwstały.
Autor: Tosziba Sz.
Forma: rzeźba/ 35cm
Technika: własna- butelka Kropla Beskidu, chusteczki higieniczne A!Psik, flamaster, papier kolorowy.
Cudo.


P.S. Kocham kończyć wcześniej. Kocham Dobre Mamusie Kochanych Krzysiów i ich Smakowite obiadki. I tulenie lubię.

piątek, 14 marca 2008

Dzieje się.

Zdarzenia przeganiają się na wzajem wydeptując przy okazji głębokie ślady podeszew na mojej twarzy. Trywialne i doniosłe. Ale w nadmiarze. O tak, o czym może świadczyć uczucie wiecznego kaca, bez kropli nawet wina do kolacji, czy przyjacielskiego piwa. Po kolei zatem. Poniedziałek przebiegł niezbyt poniedziałczanie, spokojnie, nawet z pewnym lenistwem rozciąganiem czasoprzestrzeni...Kolokwium być miało i nie było i z treningu się uciekło, a to się pracy nie zrobiło, ponarzekało się i pochichotało nastolatkowo z Dor. Z nocy świat przeszedł nagłą odmianę. Niewykorzystane krople wydarzeń spłynęły ze ścianek niedopitego poniedziałku i eksplodowały o poranku dźwiękiem budzika o 6.15. Szybkie przetarcie oczu. Interesowna modlitwa grzesznicy w błękitnej piżamie z dziurawą nogawką. Śniadanie spożyte bardzo niezdrowo w towarzystwie laptopa i testów na prawo jazdy nie zostało zdaje się szczególnie dobrze przyjęte przez układ pokarmowy. Właściwie nie zostało przezeń zauważone. Podobnie jak droga na egzamin nie została zauważona przeze mnie. Znad podręcznika wyrwało mnie głośny bit i fraza "Trener Szewczyk..." wypowiedziana z charakterystycznym brakiem "r". Oho. Któż to słucha Afrokolektywu o 8.30 rano w autobusie podmiejskim? Dziędbry, kolego. Witanie zadziwione. Gadanie potłuczonej z potłuczonym. Dzieciaki z jednej ulicy - od lat jacyś jesteśmy za dobrzy, za normalni, za ludzcy. I jakimś cudem wciąż wpadamy na siebie. To pomaga- żołądek nie jest już pralką automatyczną w stresowym trybie wirowania. Ulica się słoneczni. Nieprzyzwoicie wiosennie. Aż spódnicy się zachciewa. I nowych balerinek, rzecz jasna.
Potem to już tylko rozładowywanie napięcia za pomocą Pytonów i "Always look on the bright side of life..." z rozpoznawaniem drzewek w okolicach ośrodka egzaminowania kierowców. Udaje się- 16\18. Szybko szybko. Nie mogę się spóźnić na dendrologię. Kolos u Pana Magistra Maybe-You-Proszę-Pani. Jaki kolos? Wolne żarty. nauki zero. Od dawna tak rzeczy nie olewałam. Do domu do domu. Projektować. Kreślić. Pakować.
Wydarzenia bowiem przesypuja się w klepsydrze dni coraz szybciej i szybciej. Środa jest dniem biegów przełajowych i zamarzniętych stóp. I zaskoczeń.
Pająk na głowie pani dr czy też dr hab. Zamknięte drzwi. Gniecenia papieru zamiast formowania rabatek. Deszcz, grad. Doprawdy urwanie parasola.
I tu zaczyna się dorosłość niestety. Klepsydra się przesypała i czas ją odwrócić.
Od roku nie mówiłam po francusku, aż tu nagle idzie mi mówić o sobie i o swoich zainteresowaniach. Szkoda, że tyle musiałam pominąć, bo nie pamiętałam jak się co mówi.
Szkoda, że kolczyki z Audrey są zbyt ekstrawganckie jak na galerię sztuki współczesnej. Ale udaje się. Znowu!
Boże, widzisz to i nie grzmisz? Przypałętała się taka o, puch marny. Raz poprosi " Boże, wiesz pomóż mi trochę, co?". A Ty? Pomagasz. Takiej Vanitas Vanitatum. Skandal. I czemu? Żebym nadal sobie grzeszyła tak na boczku udając, że jest wszystko OK.
Albo żebym musiała patrzeć na Pałac Kultury z okna Galerii i musieć Ci dziękować na poprzednie spełnione "Boże, pomóż mi trochę".
Albo żeby mi nogi odpadały po pierwszym dniu pracy.

Tyle tego, że nawet nie pamiętam, gdzie się podziała ta gimnazjalna Nieśmiałostka płacząca u stóp głośnika, z którego grzmocił i łkał Opeth.

Dobranoc. Skołowanam.


P.S. Tu bolą nogi.

piątek, 7 marca 2008

Strach i ekstaza

-Jestem doprawdy doskonałą uczenniczką.-stwierdzam o godzinie 10.15 siadając do przenudnego zakuwania skał i kruszyw. Z prawdziwie pensjonarskim zacięciem robię skrupulatne wykresiki, konspekt podkreślam różowym flamastrem, podczas gdy nad uchem brzęczy nieznośnie nosowa gadanina Tosz. Po zarzuceniu biurka tomiszczami dotyczącymi materiałoznawstwa uświadamiam sobie, że definitywnie nie ma szans, żeby wyrobić się ze wszystkim. No bo te bazalty, granity, klińce i łupkoporyty, i projektowanie (jako że dorobiona ideologia nie zawsze wystarcza), i angielski tak nudny, że grawitacja silniej działać zaczyna na powieki. Egzamin na prawo jazdy. Kolaż. Strach. To właśnie strach. Uspokojenie przynieść może gwarancja "poradzeniasobie", ale tego produktu nie sprzedają w wersji studenckiej. Podstawowe akcesoria w pakiecie SS (Studencki Strach) to WszystkonaRAZ 2008, Ambicje 4.2, Tęskno T.A., o Poźnych-Powrotach nie wspominając. I co tu zrobić bez niezbędnego elementu zapewniającego stabilność systemu, czyli plug-inu Ukochany K.M. 89?
Czas na reset.


P.S. Może uda się przemianować moją Egzystencję nie-freeware. To jest nadzieja. A ekstaza jest w szaleńczym doszkalaniu się w polskiej sztuce współczesnej.
Z tej okazji polecam:Stasys Eidrigeviciusa.



Zdaje się, że przeniosę się tu na stałe, więc za kilka dni blog zmieni nazwę na http://paralela.blogspot.com

wtorek, 4 marca 2008

Nowe głosy

Dzień zamyka się w ramach Chasing pavements Adele. Raz rano przy wyjściu z domu, raz wieczorem- przy powrocie. Dawkowanie ostrożne, żeby się przypadkiem piękne dźwięki nie przejadły. Po drodze- miedzy zajęciami, na wietrznych trawnikach pod chmurami, które obalają budynki- Best For Last, Right As A Rain, Cold Shoulder. Nucąco rzecz jasna, cichutko, między szalikiem a czapką. Oczy mrużę od oszukanego słońce (nie grzeje wszak wcale) i podryguję. A jako polewa cytrynowa pani Nash Katarzyna, która jest so bitter (ach ten wspaniały akcent). Wszystko razem- Kobiety z wysp w uszach, oszukana pogoda i Bellis perennis, które mróz dzisiejszy zamorduje- stanowi esencję przedwiośnia.

Prawdę mówiąc to już mam go dosyć. Zachciewa mi się maja. Dużo wolnego czasu. Parków żoliboskich i praskich. Zawodowo i prywatnie mi się zachciewa. Ale...mogę sie tylko modlić o słońce. I tyle.