piątek, 27 lutego 2009

Tonę

Tonę w samozachwycie nad własną osobą - siedzenie do 1-2 w nocy nad projektami zaowocowało zaskakującym wnioskiem, do którego doszłam dziś w tramwaju. Otóż- mam wolny weekend. Wszystkie pilne rzeczy zostały wykonane. Dzięki temu mogę kultywować małe przyjemności takie jak:
-jazda starym, czerwonym tramwajem (przez którego przybrudzone okna oglądam sobie miasto i snuję dalekosiężne plany)
-wwąchiwanie się w poduszkę o poranku (lubię zapach pościeli i korowe wybrzuszenia na jej powierzchni)
-niespieszne śniadanie w szlafroku (grzanka z chleba orkiszowego, biały ser, miód z Warmii)
-makijaż robiony tylko dla samej zabawy kolorami (szary, niebieski, fiolet - ulubione ostatnio)
-herbata zielona spożywana w ilościach hurtowych pod kocykiem takoż zielonym
-radio nucące sennie (102 fm polecam)
-pogaduszki kobiece o tajemnicach alkowy (strasznie się ciesze z odnowionej relacji, gdyby jeszcze gg tak się nie zacinało...)
-oglądanie Dr House'a (już rozumiem czemu niektórym zebrało się na sarkastyczność)
-przeglądanie blogów fotograficznych i ciuchowych, co (niestety, Krzysiu) utwierdza mnie w przekonaniu, iż pomysł zostania krawcem nie jest zły, a moje pomysły ubraniowe wcale nie są takie zwariowane.
Oto dowód:

Też mam takie rękawiczki. I to hand-made!

-poza tym, podążając za Lady Aldonną, zastanawiam się nad wykonaniem serii poduch. Albo co najmniej zamówieniem takich u w.wym. Mistrzyni Poduszczanej.
-i jeszcze wspominam sobie dzisiejsze przyjemne przedpołudnie na Pradze (bez wdawania się w szczegóły;)
zero nauki. 100% radości życia.

czwartek, 26 lutego 2009

poniedziałek, 23 lutego 2009

Narzekam

Niniejszym oświadczam, iż
pomimo ślicznego ciemnozielonego golfika wygrzebanego z czeluści szafy i brązowego paska do tego
pomimo smacznego śniadanie
pomimo doskonałej proporcji kawy do mleka
pomimo tego, że spałam 6h a nie 3 -4 jak zwykle
pomimo tego, że nareszcie na projektowaniu dostałam konkrety i terminy
pomimo sympatycznego Krzysztofa
pomimo termosu z herbatą Earl Grey...
jest do dupy.
Bo korki.
Bo Piaseczno cholerne.
Bo się spóźniłam.
Bo jestem ciągle głodna.
Bo zmarzłam.
Bo czeka mnie jeszcze 7h na placówce Buraczanej.
Bo jest zima- i w tym tkwi problem.I mam serdecznie dosyć.

A, i jeszcze post mnie wkurza. Wielki Post.

sobota, 21 lutego 2009

Magiczne słowo.

Czaruję się, że są jeszcze ferie, więc olewam obowiązki, czytam, szyję do nocy (irytując przy tym zapewne moją disko-sąsiadkę, która w ramach rewanżu budzi mnie o 9.30 nową dziesiątką hitów radia Eska), smarkam sobie donośnie i maluje usta czerwoną szminką.
Oraz słucham Caravan Palace wygranego od ukochanego radia PIN. Dzięki retro-swingowym kawałkom wpadam na pomysł jak ubarwić sobie wieczór spędzony z przymusu z Antoniną. A Antonina będzie fotografem. Ot co. Więc drzyjcie przeciwnicy alternatywnych sesji zdjęciowych w bajecznych ciuchach ze szmateksu.

Jak narazie magiczne słowo na dziś, to LENISTWO.

poniedziałek, 16 lutego 2009

When You're Going To San Francisco It's Nine In The Afternoon

Ferie w sposób nieubłagany zbliżają się do tragicznego końca, obwieszczanego przez kolorowe rubryczki nowego planu zajęć. I znowu sobie zadaję pytanie: jest-li to dzienne to me studiowanie? Albowiem trzy dni w tygodniu spędzać będę całkowicie (tzn. od 8 do 20) w szpitalnie nieprzytulnych wnętrzach Buraczanej Uniwersytetu (Powiadają bowiem, że w nazwie szkoła główna, ale status ma, Szanowni Państwo, uniwersytetu.Ha.ha.ha.). Niech to szlag. Zacytowałabym Kolegę od Liści Klonu- on się wyraził dosadniej... Zatem czekają mnie upojne powroty do domu przez nocną Warszawę, a w Sand City [śmiech], będę w okolicach w.wym. Nine in the afternoon.

A teraz słowo wyjaśnienia, co takiego mi odbiło. Otóż, przedsięwziąwszy spontaniczną wyprawę do Nadmorskich, nasłuchałam się nowych dźwięków. Nieskrępowana niczyim karzącym spojrzeniem, nie wytykana kształtnym palcem Krzysztofa M. za zbytnią alternatywność, wchłonęłam za pomocą łącza USB dużą ilość całkiem sympatycznej muzyki w postaci nowego Panic!a (oraz trochę starego dla kontrastu). Hopsająco-skocznie-uśmiechowa piosenka Nine In The Afternoon umilała mi sardynkową w formie, a polityczną w treści, podróż z miasta A do stołecznego miasta B z prędkością 50 km/h, wiedząc, że odległość wynosi 449km. Prościej- 8 godzin z paniami wracającymi z uzdrowiska.
Po 2 godzinach, między stronami, które początkowo w ciszy studiowały stosowne gazety (po lewej Gazeta Wyborcza, po prawej Nasz Dziennik, po obu- Teletydzień), nawiązała się kontrowersja. Nie wiem od czego się zaczęło. Nie wiem na czym się skończyło. Gdy tylko usłyszałam hasła : Solidarność, prawda, radio Maryja...Momentalnie zwiększyłam głośność. Biedny Brian Molko musiał stać się instrumentalnie potraktowanym zagłuszaczem. Jeszcze nigdy Infra Red nie brzmiało tak wyśmienicie. Niestety, poprzez bardziej balladowe bootlegi z koncertów Placebo bezwstydnie prześwitywał Palikot, siostry betanki i pary bez ślubu. W panice zaczęłam przerzucać foldery. W tym czasie do warowni mych uszu zaczął dobijać się ojciec Rydzyk, jego konto, pieniądze stoczniowców, a po chwili...Zakwestionowana Teoria Ewolucji! Błagam- szeptałam czule do skradzionego Toszibie odtwarzacza mp3- coś głośnego i radosnego. Szybko! I oto jest - słodkie dźwięki ze zdartej płyty...
If you're going to San Francisco

Be sure to wear some flowers in your hair

If you're going to San Francisco
You're gonna meet some gentle people there

I nawet spomiędzy pomorskich pagórków zaświeciło słonce. Uśmiechnęłam się szeroko do pani oburzonej, że misiowata obrończyni Prawdy i Matki Bożej (różowy lakier, satynowe spodenki i białe kapciuszki) zarzuca jej brak kultury. No, ależ...Taki urodziwy krajobraz. Taka radosna muzyka. Taki pełny termos. Taka torba pełna nowych szmteksowych znalezisk! Dzięki Ci, Dobry Boże, że stworzyłeś Młodsze Siostry O Dobrym Guście Muzycznym i ich Dwugigowe Empetrójki.
Byłam oto dziecięciem-kwiatem zachwyconym pięknem zimowej krainy, zasłuchanym w delikatne brzmienie gitary, łapiącym słonce poprzez klejące się ogólnopolskim brudem szyby, i fotosyntetyzującym radośnie.
Odwróciłam się do okna, gdzie w kąciku sześćdziesięcioletnia kuracjuszka odsypiała dwa, prawdziwie rozrywkowe tygodnie w domu zdrojowym Perła, i zamknęłam oczy. Dwie hippiski w pociągu relacji Kołobrzeg-Kraków śniły o tym, by gonić białe króliki.

Ścieżka dźwiękowa
Panic At The Disco - Nine In The Afternoon
Placebo -Infra Red
Scott Mackenzie - San Francisco
Jefferson Airplane - White Rabbit

wtorek, 10 lutego 2009

...to be with you


Milion lat minęło chyba, a i tak poczułam się jak w czasach zamierzchle licealnych, kiedy pisałyśmy do siebie głupoty w zeszycie, albo malowałyśmy cienkopisem po rękach. Sentymentalnie, słodko, szalenie. Zawrót głowy. Okrzyki. Zachwyty. Komplementy. Sekrety. Babskie gadanie, które zazwyczaj jest nie do zniesienia. A jednak! Magia piżamy i kredki do oczu. Magia hihotu pod kołdrą o 4 nad ranem. Plany. Wspomnienia. Ten, kto wymyślił przyjaciółki powinien mieć gigantyczny pomnik na Pl. Defilad i darmowe drinki w Underze.

A właśnie! Pierwsza wyprawa do osławionego Undergroundu kilka dni temu okazała się być doprawdy przezabawna. Stosowny bifor, strój może nieco mniej stosowny (wszystkie imprezowe bluzki, które widuje w sklepach mają niewyobrażalne wręcz dekolty, ukazujące smutną prawdę o moim układzie kostnym i niedoborze tkanek miękkich...a więc nie noszę imprezowych bluzek i już), ale humor wyśmienity.
Oczy szeroko otwarte, bujający się krok, uśmiech jako jedyny atut chudej kujonicy w okularach. I to jedyne w swoim rodzaju uczucie, że it's my party , i że jestem Królewną na tym dansingu. Chwile, w których chce się wołać niczym Leonadro Di Caprio w na dziobie Titanica. Kiedy chce się więcej i więcej, a świat kręci się wokół ciebie. Barman uśmiecha się promiennie i dokłada kolejną cytrynę, a w lustrze przegląda się zupełnie inna dziewczyna. Nawet makijaż się jej nie rozmazuje i wcale nie jest bocianem w fabryce kieliszków. Wtedy wątpliwa jakość muzyki, powietrze w 100% nasycone śmiercionośnym dymem, albo dwumetrowi Szwedzi, zupełnie nie przeszkadzają.

Bzdura. Głupota. Czyste szalenstwo. Ale co z tego? Mózg mi się od tego nie skurczy! Nie stanę się różowolicą ćmą klubową, która jara vouge'i i sączy kolejnego drinka kupionego przez czterdziestoletniego bankiera. A mam oderwanie od rzeczywistości, carpe diem, radość życia i, przez te pięć minut, gdy na mnie patrzą, samoocenę na poziomie Mount Everest. To terapia.

niedziela, 8 lutego 2009

Przyjemności i udręki



Przyjemności to kaszubski kubeczek z kakao o 10 w sobotę. Przyjemności biografia Audrey, jej piękne sukienki, jej oczy spoglądające na mnie ze ściany, nowa kredka do oczu, różany płyn do kąpieli, ciepły, pachnący wiatr gdy idę w ulubionym płaszczu przez warszawski Manhattan (Wołoska i okolice), magiczna cisza i spokój dzielnicy Włochy. Przyjemności to też trzy wódki wypite bez konsekwencji, Spice Girls odtańczone z maską wenecką na twarzy, spojrzenie notorycznego podrywacza, który uparł się, żeby mnie zatrzymać na imprezie. Tak, wiem, słyszałam, że on tak do każdej dziewczyny...ale chociaż mam świadomość, że nie jestem od żadnej z nich gorsza. Przyjemność to oswojenie autobusów nocnych, które były dla mnie do niedawna czymś na podobieństwo Czarnych Wołg wypełnionych pijanymi zboczeńcami. A to tylko wędrowcy do świtu. Przyjemność to spanie do południa. Słońce za oknem. Pościel, w której leżeliśmy całkiem niedawno. Przyjemność to sesja zdjęciowa pod tują w parku.

Udręki to porażka projektowa i 3,5 dane z łaski za moją kilku miesięczną pracę. To brak wpisu i konieczność żebraczego oczekiwania pod gabinetem. To brak pieniędzy na telefon, nowy sprzęt muzyczny i szpilki. Brak pieniędzy na wyjazd z Tobą. Nieumiejętność jazdy na nartach. Opuszczenie i brak pomysłu na ferie. Słone łzy popołudniu. Zawirowanie w głowie. Kurs franka 3.15 pln. Polacy ginący gdzieś w świecie. Bóg, który smuci się jak na mnie patrzy, a jednak mi pomaga.

sobota, 7 lutego 2009

czwartek, 5 lutego 2009

Je je je

Pomimo rozlicznych obaw o stan podłogi, księdza chodzącego po kolędzie i braku kasy...Udało się;) Urodziny po prostu cudowne! Świetna zabawa, a zniszczeń praktycznie brak (pomijając zniszczoną wątrobę moją i gości). Teraz część mniej przyjemna- sprzątam, myję odklejam od podłogi, wynoszę śmieci itd itd Ale warto było. Więcej takich eventów poproszę.
A teraz czas na kącik!
Wielkie buziaki i przytule mają:
Krzysio-za świętą cierpliwość to mojego przyczepiania do uszu dziwnych rzeczy, za wynoszenie , wnoszenie, podłączanie, okrywanie, podawanie...
Dorotka- za krojenie, mieszanie, podjadanie i piękny kolor paznokci i za to, że jest Odźwiernym Roku (Nie znam Cię, ale Cię wpuszczę.)
Olga- za to w końcu wiem kim jest ta legendarna Olga W. ;D Jak również za pomoc i wprawne udawanie pani Kmicic przy wykonywaniu koreczków serowych.
Katarzyna - za dzikie baunse i za nieprzyzwoite rozpijanie nas, a także za Bogumiła/Bogusława czyli mojego drewnianego przyjaciela.
Dżulija - zawsze się dobrze z Tobą szaleje na parkiecie oraz za czekoladowe wspaniałości...
Agnieszka - za rozmówki babskie na przystanku (mam nadzieję, że dotarłaś bezpiecznie;)
Kask- bo upiekła najpyszniejsze ciasteczka jakie jadłam!
Kasia i Świstak- za dzielne boje z drogami jednokierunkowymi i za pyszne ciasto i za pachnące cuda.
Karola- za picie doskonały sposób na picie wina
Alex- za przybycie pomimo sesji.
(i za biografię Audrey Wam dziękuje...jest piękna!)
Darii-z a wspólny, bolesny poranek. I popołudnie. Ech...Zgubne skótki picia wódki!
I jeszcze całemu mnustfu ludzi, którzy przyszli i się świetnie bawili.
DZIĘKUJĘ!