środa, 4 lipca 2012

Kundel Bury

Początek wakacji zawsze kojarzy mi się z rozstaniami.
Albo wyjeżdżam ja, albo Ty. W tym roku dzieli nas kilka krajów i kanał La Manche. Szczęśliwie nie jestem jeszcze na etapie liczenia dni - staram się nie zastanawiać nad tym dłużej. Perspektywa końca tego miesiąca ciągle jest jeszcze bardzo odległa. Wszystko jest odległe. 
Nie chcę wiedzieć, co będzie w sierpniu, we wrześniu, bo gdzieś tam majaczy dorosłość. Pozbawiona dat przestrzeń. Stoję na klifie i patrzę w ocean. Żadnych klasówek, matur, egzaminów, prac naukowych do skończenia. Jest czysta linia horyzontu, na którą zazwyczaj tak lubię patrzeć. Jest to mój osobisty koniec świata. Podchodzę do niego z portugalskim saudade. Całe dzieciństwo chcesz dorosnąć, uwolnić się spod kontroli, nakazów, planów. Kiedy w końcu dochodzi się do tego punktu, nie wiadomo, jak się do tej upragnionej dorosłości zabrać. Zwłaszcza, kiedy jej wizja jest tak mglista jak moja. Zakłada ona w skrócie przejście przez życie, będące bujną, majową, polską łąką, w szmaciakach. Z K. pod rękę. Nie w klimatyzowanych korytarzach korporacji z perspektywami "Za 5 lat będę zarabiać tyle i tyle", "Za 10 lat kupię to i to". Nawet nie jako starchitekt krajobrazu w Danii, Anglii, Stanach.
Bo czy to źle zostać tu? Urosną mi od tego wąsy piłsudskie (lub nie daj Boże, dmowskie!), siatka z Biedronki przyrośnie do przegubu, a w garnku bulgotać będzie, li-i-jedynie, za słona zupa? Czy tak patrzą na mnie znajomi przemierzający świat w poszukiwaniu kariery i przygód? Bo dziś iść pod prąd, to chcieć być tu. W moim mieście. W mojej najpodlejszej i najukochańszej, w zimnej i upalnej, w brudnej i wypucowanej, w starej i nowej, zielonej i betonowej Warszawie. W stolicy kraju zwanego Radomiem Europy. Ja chcę zostać tu i budować zaścianek. Wydobyć z niego to, co ma najlepszego, najciekawszego. Nie przykrawać do norm, nie prostować zakrętów, nie tynkować ruin - pokazać go takim, jakim jest. Niech nie udaje Berlina, Paryża, Londynu. Niech będzie sobą - Warszawą. Polską. Krajem, co jest jak pies-znajda o parszywym pysku, krzywych zębach i wyleniałej sierści. Nie jest fryzowanym yorkiem w torebce Paris Hilton.  Nie jest rasowym chartem goniącym za rasowym królikiem w strzyżonym Husqvarną lesie Sherwood. Nie jest i nie będzie. A jednak kochasz tego kundla burego od pierwszego wejrzenia. Mimo, że zasika ci dywan i zje buty. A on kocha cię tak samo. Mimo, że zostawiasz go na cały dzień i nie dajesz szynki. Ja i mój kundel bury mamy przed sobą przyszłość. Nie Wielką. Nie Wspaniałą. Nie Epicką. Fajną. Bo kundel bury - fajny pies.