środa, 26 października 2011

?

Bulgocze we mnie jarzynówka znaczeń.
Ciekawe, kiedy wykipi?

sobota, 15 października 2011

Paralela

Nawiedzają mnie sny dynamiczne i apokaliptyczne. W każdym z nich pojawia się element ucieczki i tajemniczego prześladowcy, a jednocześnie trudnego wyboru miedzy dwoma sprzecznościami. Strasznie chcę pamiętać te pogmatwane scenariusze. W chwili gdy słyszę budzik, otwieram oczy i zaraz staram się zebrać podstawowe elementy snu i zapisać go w komórkowym notatniku. Jednak za moment drętwieje mi ręka, słowa rozmazują się przed oczami, w głowie mam wir zdarzeń, postaci... Pół godziny potem zaglądam do notatnika i znajduję enigmatyczne hasła jak "1.jestem kaplanka wrog tez jest2.uciekam 3.budynek sie wali 4.matka jest blondynka". Jak z tego otworzyć strasznie ważną wiadomość Marty S. do Marty S.? Jak zrozumieć ten dziwaczny alfabet morsa skoro pamiętam tylko pojedyncze obrazy, dźwięki i nic do niczego nie pasuje?
Dziś wyłowiłam, motyw uroczego walca tańczonego przez lokatorów wielopiętrowego bloku na placu przed budynkiem. Imprezę popsuła grupa objazdowych muzykantów, która przestała grać i kazała mi wybierać "Ruda czy blondynka?". Pamiętając, że "matka jest blondynką" zastanawiałam się długo nie wiedząc, jak powinnam postąpić. Myślałam tak długo, że zaczęłam wpadać w typową dla siebie panikę. W końcu jednak krzyknęłam "Czarna! Czarna!", a różowy wieżowiec zaczął falować i odkształcać się bliski zawaleniu. Wybrałam siebie? Czarna - czarna musiała być mną.
Poza scenariuszowymi zawiłościami we śnie, kryją całkiem realne pytania. Kolejne kamyczki do koszyczka wkładam radośnie nie myśląc nawet, że usypuję sobie lawinę, która spadnie mi na łeb w najmniej oczekiwanym momencie. Zbieram, bo muszę - jak zawsze. Jak zawsze również, zmuszam się, by coś olać. By dać coś komuś innemu do zrobienia. By buntowniczo zatrzymać się na środku ruchliwej ulicy. Udać się na wewnętrzną emigrację.
Zamykam oczy, podgłaśniam Fleet Foxes (od paru dobrych miesięcy nie mogę się od nich uwolnić - zdecydowanie wchodzą do soundtracku z mojego życia) i w myślach idę sobie przez ulubioną łąkę w ulubionym miejscu na ziemi (no może jednym z dwóch - drugie to rzecz jasna Warszawa, moja betonowa oblubienica, niewdzięczna paskuda). Zaczęło się tam tyle rzeczy. Tyle mitów się wykluło na tej łące. W tym lesie tuż obok. W tym ceglanym domu, do którego już nie mogę wejść od tak. Szukaj w sali ping pongowej. Tak, tak głupi świecie. Biegnij, biegnij. Goń przez zimne, obojętne miasto, za kolejnym projektem, konferencją, kontraktem, kontratakiem. A mnie szukaj w sali ping-pongowej. Tam jestem. Stoję na środku Marszałkowskiej. Na kampusie. Na Abrahama. Na Moście Łazienkowskim. Mam zamknięte oczy i jestem w domu. Jestem u siebie na te kilka chwil. Idę łąką. Jest słoneczny, upalny sierpień. Pachnie kocankami i macierzanką. Pachnie suchą ziemią. Jasne, puchate kostrzewy bujają się na wietrze. W oddali jezioro odbija pędzące po niebie chmury. Wszystko kręci się wokół pagórka, na którym stoję. Axis Mundi w brawurowym wykonaniu Marty S. Wiatr filmowo rozwiewa mi włosy. Jestem sobą - Robin Hoodem w swoim Sherwood. Małym Księciem na swojej Planecie. Demeter pośród letnich pól. Sunlight over me no matter what I do.
To minie. Ze słodkiej zadumy wyrwie mnie pan z teczką, który mnie potrąci. Mój koszyczek ciążący na ramieniu i wrzask wiecznie spieszącego się Ego, które pogania mnie batem jak niewolnika na galerach. Wyrwie mnie z niej pies robiący siku w salonie. Nieumyte naczynia. Telefon od Przyjaciółki. Całus w czoło od Ukochanego. I tak trwam między dwoma światami. Między blondynką a rudą. Szukam tej upragnionej Czarnej, która pozwoli mi zawrzeć pokój między paralelnymi rzeczywistościami.