czwartek, 25 grudnia 2008

Liście klonu.

Na środku salonu stoi Picea pungens, a ja pałaszuję radośnie nasiona Papaver somniferum z endokarpem Coryllus avellana i Juglans regia, polane miodem z kwiatów Tilia cordata. Pyszotka. Prawdziwe święta. Zero telewizji.
Do tego Tiersen, Sigur ros i Cocteau Twins ze śniegiem z błękitnego nieba.
No i krzepiące słowa, cholernie ważne i po męsku powiedziane. Złodzieje liści klonu.

niedziela, 21 grudnia 2008

Dimanche a Bamako.

Deszcz zestawiony z afrykańskimi dźwiękami to bardzo skuteczna kuracja na chorobę zwaną zespołem Niezwykłej Świątecznej Promocji. U osobników nadmiernie myślących powoduje chęć ucieczki przed zakupami i odruch wymiotny na dźwięk dzwoneczków z Last Christmas. Dlatego też polecam niezawodny lek: Amadou et Mariam. Prosto z Mali. Ciepło, słonecznie, radośnie- to jest to, czego mi trzeba na Święta. Więc, drogi Mikołaju przynieś mi bilet do Bamako, proszę. Byłam bardzo grzeczna w tym roku!

Poza tym, to polecam jeszcze niesamowitego komedianta- zobaczcie wszystkie related, umrzecie ze śmiechu. Na początek: There are many different kinds of trees.

środa, 17 grudnia 2008

Edukacyjna zbrodnia

Po raz pierwszy dokonana została dziś, o godzinie 10.30, kiedy to "przypadkiem" okazało się, że nie idę na wykład z roślin zielnych, i na wykład z budownictwa też nie.
Drugi zamach na Rozwój i Samorealizację nastąpił o 12.15, wtedy bowiem, pod wpływem Wrogich Sił wyposażonych w poważne argumenty, Studentka postanowiła nie spełnić obywatelskiego obowiązku pojawienia się na ćwiczeniach z budownictwa (u uwodzicielskiego dr hab. inż. most. Bożydara Ostojałki).
Najgorszy był jednak cios zadany nie przez Wrogie Siły i ich Argumenta, ale Miasto Stołeczne wiodące w swym orszaku rozliczne Godziny Szczytu, Zatory Drogowe, Czerwone Światła, Nieoznakowane Zjazdy itd. Korowód ten napadł skruszoną Studentkę, która wyrwawszy się z lekko jeszcze opalonych ramion Wrogich Sił, zdążała na Grafikę Inżynierską. I jak ją pochwycił, to już nie wypuścił aż do samego Czarno-Białego Miasta. Z godziny 14.30 bowiem, szybko zobiła się 15.09, a potem 15.25, 15, 36...I tak dalej i tak dalej.
Jak więc sami Państwo widzą, była to zbrodnia przeciw Edukacji. Ale zbrodnia niezawiniona! Wszak widoczny jest tu ewidentny pęd do wiedzy, chęć rozwoju, wylatywania nad poziomy i ruszania z posad bryły świata! A niecni zamachowcy: Wrogie Siły i Miasto Stoleczne skutecznie te szlachetne zamiary zdusili, załaskotali, zakopali pod kołdrą, bezwstydnie zacałowali (Wrogie Siły), a na koniec zakorkowali na Pl.Szembeka (Miasto Stołeczne).
Wysoki Sądzie, wnioskuję o ulaskawienie Studentki i postawienie w stan oskarżenia w.wym. zbrodniarzy i o zasądznie najwyższego wymiaru kary.

poniedziałek, 15 grudnia 2008

Słodcy chłopcy


Koluszki doprawdy. Sama słodycz. Oto jak mężczyźni współcześni stają się niegroźnymi pluszaczkami i wszystkie narządy mają z pluszu. A my, wredne baby, rozbijamy się terenówkami po autostradach (albo renówkami po dojazdówkach- jak kto może). Ale w sumie...to nie takie złe.
[fot. Last fm/ the Kooks]

sobota, 13 grudnia 2008

Rzeczywistość jest korzenna

Na duchu podtrzymują mnie drobne, malarsko-poetyckie chwilki. Te rozsiane po moim marnym żywocie strzępki spokojnej, doskonałej całości wpadają mi w oko co jakiś czas i dają powód, by walczyć z sennymi powiekami o poranku. Mocuję się z codziennością, by wyciągnąć z każdego dnia choć odrobinę tej esencji. To moja sól- bez niej nic nie ma smaku.

Gładka poręcz schodów, grafitowa ściana, lampka wina, sweter rozmiar 52.
Daleki horyzont kampusu, kiedy zwalczywszy wściekle dmący wiatr, wynurzam się z bramy.
Najeżona długimi cierniami gałązka berberysu, złapana od spodu daje się nawet pogłaskać. Spomiędzy palców spadają czerwone kropelki liści.
Oczy taty, które nie mają już tego niepokojącego koloru seledynowej zieleni.
Twoja ciemna, wysoka postać na tle migocącego Krakowskiego Przedmieścia, rozwiana futrzana czapka, twarz, którą zawsze bym chciała trzymać w dłoniach. Pachniałeś jak tik-taki, te białe - taka dziecięca frajda w nagrodę za zjedzoną brukselkę.
Światła, lampki, świecidełka, dzieciaki ledwo zginające krótkie nóżki w kosmicznych kombinezonach, milicyjny samochód co nie chciał odpalić, czołg, z którym każdy chciał mieć zdjęcie.
Ceglana ściana, bursztynowo przeświecający stoliczek, herbata z chabrami, gorące ciasto jedzone malutkim widelczykiem o drewnianym trzonku.
Novotel, co wzywa Batmana reflektorami bujającymi po pochmurnym niebie.
Niebieski samochód.
Pogaduchy prawnicze- całkiem zrozumiałe o dziwo.
Pożegnać się nie umiem. Oślepiasz mnie światłami, kiedy macham Ci przez bramę.

I cynamon. I goździki. I imbir. Rzeczywistość jest korzenna.

czwartek, 11 grudnia 2008

Wcale

Ja wcale nie chce być duża i dojrzała, jak owoce jogobelli.
Nie chce sama być odpowiedzialna za wszystko.
Chcę, żeby ktoś mnie potrzymał za rękę.
Żeby za mnie wypełnił dokumenty powypadkowe.
Żeby za mnie kłócił się z PZU.
Żeby mi ktoś wpoił do głowy myśl, że ten zgnieciony tył biednego Grandtoura, to nie moja wina.

Nakleję sobie jutro zielony liść na czoło. Uważajcie jestem nowa! Nowa w tym straszliwym świecie dorosłych, gdzie zawsze wszystko dzieje się na raz i wtedy, kiedy bardzo tego nie chcemy.

poniedziałek, 8 grudnia 2008

Dowód rzeczowy

Tosziba ubrana w pomarańczową piżamę z krową napada mnie w mym pokoju z aparatem w ręku.
-Ale po co te zdjęcia?-pytam podnosząc łeb znad postera
-Bo w szkole oni myślą, że ty tylko rysujesz.
-Aaale jak to? Kto tak mówi?-pobłyskuję ciężkorannym intelektem
-No dzieciaki, jak im mówię, co studiujesz. Ja chce im pokazać, że nie tylko rysujesz, ale też robisz inne rzeczy, wycinasz, kleisz...
-No faktycznie.
Oto jak ja wycinam i kleję.

Takich rzeczy używam.

A to odkręcony kawałek pracy.

To tak na wszelki wypadek: żebyście nie mieli wątpliwości, że na moich studiach tylko się rysuje. Klei się też. I wycina.

niedziela, 7 grudnia 2008

Muszę

...wyjechać. Muszę. Po prostu muszę.

środa, 3 grudnia 2008

Rozwój i Samorealizacja.

Jak donoszą niezawodni Amerykańscy Naukowcy, kobiety w pewnych fazach cyklu potrafią wykazywać rozchwianie emocjonalne podobne do tego, jakie zauważa się w obszarach podkorowych schizofreników paranoicznych.

Budzik ponownie bezskutecznie śpiewał mi, że Mozart pisał bez skreśleń i, że come to L.A. for fun, ażeby pozbierać plastikowe słoneczniki z głowy Twojej wielki kwiat, i że Furluayas bou (cokolwiek to znaczy w pięknym języku węgierskim). Ręką błądzę po nocnym stoliku (który w rzeczywistości jest tarasowym stolikiem na drinki) i uciszam to poranne varietas delectat. Zasypiam znowu, bo chyba byłeś w tym śnie taki ...mmm. No ciacho, jak to mówią, do schrupania. Pokręciły mi się w mym posępnym czerepie wspomnienia dziecięco-gimnazjalne, rozmowy kumpelskie (Axss, powinieneś być specem od PR!), plany ciemnonocne i pustodomne- wyszedł koktail w którym chciałabym pływać do południa.
Ale nie można- czekają mnie moje drogie przyjaciółki, koffane krejzolki- Rozwój i Samorealizacja. Zbieram się chaotycznie. Robię kolaż ze swoich kończyn, tostów z masłem orzechowym i dżemu bez cukru, dźwięków radia PiN, zapachu zimy i szamponu grejpfrutowego, bordowej wełny na rękawiczki, pochmurnego światła laptopa...
Wypadam z domu w mżawkę i już wiem, że uciekł mi autobus. Huham mrozem w rękawiczki, czekam, smęcę, połykam zieloną pigułkę, która obiecuje ukojenie i uwolnienie od paskudnych mechanizmów pieprzonej, babskiej fizjologii. Gdy nareszcie podjeżdża Ikarus zwany pożądaniem, wciskam się na chama między pana z teczką a szybę i tak lubo zgnieciona czytam o parterach renesansowych i znowu zasypiam, a z kącika ust z całą pewnością leci mi strużka erotomańskiej ślinki.
Budzę się na Ursynowie, wybiegam, mijam ulubiony jarząb szwedzki, czerwoną zjeżdżalnię i czerwony samochód w kąciku między blokami, pędzę do mych drogich kompanek. Wiatr wwierca się pod płaszczyk grzecznej pensjonarki, gdy mijam na kampusiu studentki mej zacnej placówki przyodziane w szpilki i kuse kufajki z futerkiem. Nie jestem trendy.

Wiercę na twardym krześle w auli, nic nie rozumiem, ręka odpada, w brzuchu mam apokalipsę, w głowie pustkę dzwoniącą łacińskimi nazwami roślin, a wektory sił wyboczeniowych kują mnie w oczy. Jak ja nienawidzę środy. Nienawidzę być kobietą . Nienawidzę grudnia. Niech mnie ktoś przytuli. Głodna. Daj na kawę. O nie znów zgubiłam. Chyba nie idę...Ale ten koleś jet głupi. Błagam!
Do domu do domu do domu. Płaczę w autobusie, bo nie mogę wbić paznokci w metalową poręcz, a ci pieprzeni szowiniści z laptopami Della drzemią wygodnie, podczas gdy ja umieram z bólu i odbija mi się ibupromem. Pieprzyć takie równouprawnienie!
Kanapa, herbata. Dobranoc.

Ale zaraz z co z Rozwojem i Samorealizacją?

poniedziałek, 1 grudnia 2008

Powidoki.

Dzień rozpoczął się szumem w głowie po wczorajszym potańcowywaniu w gronie Starych Pudeł na tle Pijanej Młodzieży. Dziwny klub, z różoym męskim korpusikiem nieopodal baru, wejście smoka o 22, straszlia ciasnota i frotteryzm zaawanspwany. Mimo wszytsko wypełniło to moje skąpe taneczne potrzeby, bo już niedługo nie bedzie opcji waypadania sobie wieczorem na dzikie baunse. Wychodzimy po północy w apatyczną warszawską mżawkę. Smęcę głosem ochrypłym po odśpiewaniu YMC. Że niby nie można mieć wszystkiego. A. mówi, żem twarda i mam to po ojcu, i że dam sobie rade. No i chyba ba rację. A. ma rację w jeszcze wielu innych rzeczach, co powinno cieszyć Pana Prażonego.
Żeby było śmieszniej- piłam tylko soczek pomarańczowy, a mimo to moj organizm w słoneczny, piękny poranek grudniowy, włączył mood: kac.
Ranek ów (oby cały grudzień był taki, błagam!) płynnie przeszedł w prażone popołudnie w atmosferze Soku z żuka. Miło. Tylko czemu tak mało mamy czasu na lezenie i gapienie się na siebie, ot tak?

Usypiam w 148 i pozytywny humor jakoś się ulatnia. Jest tęskno i niechcąco. Na basenie, woda zimna, a trener potrafi dać w kość, jednakowoż.
Powracam do domu, gdzie wszytsko pzrewracam i tłukę- łącznie ze swym czerepem.
I chce iść spać, ale musze jeszcze iść z psem, co mnie nie cieszy, i muszę przygotować ambitny speech o body language. Ale bez sensu, doprawdy. Ale bez sensu piszę.