niedziela, 24 lutego 2008

Tworzenie.

Zachciało się twórczości synkretycznej- wszystkiego na raz. Zachciało się ekologicznych koszy na śmieci podczas kazania w kościele. Zachciało się zamieszkać w wypalonej dziupli starej lipy i pisać tam naturalną poezję. Bo kora przecież taki pierwotny ma rysunek, a temperatura wiosenna zachęca do wzrastania, ambicji w kolorze jasnej zieleni. Ale co z tego? Nic. Niemoc typowo romantyczna. Cholerny Werter ciągnie się za mną i uniemożliwia: sadza przed ekranem i karze rozmieniać wielkie plany na drobne.
-Przejmę władzę nad światem i wszystko będzie piękne-myślę i pompatycznie wznoszę prawicę ku niebu-Ale najpierw napiszę maila.
I tak kończą się wiekopomne dzieła, pragnienie przejścia do historii, sława u potomnych i zmieniony na lepsze świat. Może to i dobrze- czasem bywam doprawdy zbyt totalitarna. Chciałabym, żeby było oryginalnie, na nowo, pięknie...Tylko, że szanowna Marto Dyktatorko, gdyby wszyscy byli szczególni i jedyni w swoim rodzaju, w rzeczywistości byliby tacy sami. Koło się zamyka. Kończę więc prowadzące donikąd rozważania o Wielkich Planach, a zajmę się tymi mniejszymi- format 24x40. Gdyby chociaż to mi wyszło...

A w głośnikach Buoskie Dziadygi z Kuby. Thanks to K.

czwartek, 21 lutego 2008

Podróżnie

Wykręcając sobie kostki na niewysokim obcasie biegnę do autobusu zbawiennej linii 709. (Nie pierwszy raz, z resztą). Biegnę obładowana nomadycznie torbami, z których osypują się na ziemię mokre ręczniki, notesy zabazgrane, futerały z zawartością, papierki po batonach życie ratujących. Kocim susem dopadam wąskiej szczeliny trzeszczących drzwi, które zaraz za moimi plecami zamykają się z łoskotem rozpadającego się tankowca. Dalej jak zawsze przepychanka, która pozostawia metaliczny posmak egoizmu w ustach; trącanie łokciami, bieg do opustoszałego fotela obciągniętego sztuczną skórą itd. itd. Zwykła kolej rzeczy. Nic niezwykłego dla pasażera autobusów podmiejskich. Jedno się zmienia, nigdy nie jest takie samo - ludzie. Tu można ich sobie obejrzeć jak motyle zza szyby gabloty. Więcej- wieko daje się otworzyć i każdy okaz całkiem niemuzealnie dotknąć, powąchać, strząsnąć oddechem pyłek ze skrzydeł.
Zza ramienia dziewczyny w beżowym płaszczu wyfrunął prawdziwy unikat. Gładka właściwie twarz o jasnej lekko błyszczącej skórze obrzeżona pasmami ciemnych włosów i linią śliwkowego beretu, ujęta w srebrzyste obręcze okularów ma szczególny wyraz. Pokazuje BRAK. Czerwona linia ust wygięta w łuk ku górze pociągnąć musiała za sobą sporą część materii twarzy, w ten sposób pasmo od warg do brody stało się wyrazem braku ciała. Po bokach zabrana środkowi masa rozlała się w analogiczne łuki skierowane jednak ku dołowi, a to oznacza bezwładność naszych mięsistych tkanek wobec grawitacji. Oznacza brak woli w naszych twarzach. Całość tej wieloznacznej harmonii dopełniają kąciki oczu wiernie podążające na opadłymi policzkami - płynna czerń w samym swoim kształcie mająca coś z łzy. Oczy predestynowane do płaczu.
Spojrzała na mnie. Ta twarz sprawiła, że to ja stałam się motylem w gablocie; przebiła mnie wzrokiem, przyszpiliła do miękkiego styropianu. Trzepotałam skrzydłami, a pyłek pytań wzbił się tęczowa chmurą i zawisł pomiędzy nami.
Wiem. Skoro poszczególne elementy twarzy wyrażają brak, to ona sama, w całości także jest brakiem.
Brakiem uśmiechu. To takie proste, prozaiczne. Banał. Banał.
Ale, gdyby odwrócić grymas w pogodną parabolę, wtedy i grawitacyjne, ciężkie ciało z boków powróciłoby na miejsce, i oczy błysnęły by odbijając światło brudnych jarzeniówek. Motyl mógłby pokazać niewidoczną płaszczyznę skrzydeł.
Taki banalny uśmiech.

Ale przecież tego nie powiem. NIE DOTYKAĆ.
Pani wysiadając trąciła moją zieloną, ekologiczną torbę. Pozostawiła na niej ciemnofioletową smugę pyłku.

środa, 20 lutego 2008

Autobusy.

Myślenie pozytywne ścieka mi z kącika ust jak ślina podczas snu w autobusie.

Za szybko lub za wolno. Bieg i czekanie. Zamartwianie i rezygnacja przy drzwiach zamykających się tuż przed nosem. Zdaje się, że ostatnio czasoprzestrzeń ma bardzo nieharmonijną kompozycję. -Grzech śmiertelny Architekcie-Krajobrazu-Za-Lat-5!- ganię się i idę dalej czytać Prawiek i inne czasy ażeby stworzyć iluzję czasu wolnego, których już nie ma. Z każdym zdaniem brak równowagi staje sie coraz wyraźniejszy. Jakby z maluchem na jednej huśtawce usiadł dorosły. I bujał się nie bez satysfakcji


To tak a propos braku harmonii. Słowacja still. Tęsknie.

poniedziałek, 18 lutego 2008

Słowacja





Ciasnota w pociągu wyciągnęła energię. Nienawidzę taszczyć torby, gdy inni mają plecaki. Zimno wwiercało się w nogawki. Granicę niezauważalnie przekraczałam(nie tylko ta polsko-słowacka, nie tylko dnia pierwszego). Potem dni jak godziny szybko przemykały między palcami i skapywały na talerz w formie indyka w curry okraszonego niemiecką MTV. Na drutach jak babcia sobie wywijałam czytając Oskarżonego Pluszowego M. I spacery-podróże dokonywałam po nieznanych łąkach nad osiedlem Romów. Z Tajemnicą Brokeback... w uszach. Tańczyłam na lodzie. Turlałam dropsa mojej znikomej osoby na stoku prawie pionowym. Prowadziłam rozmowy (rzecz jasna tylko życiowe) 5m nad ziemią i w piżamie różowej w kuchni. Kaloryfer miło grzał, kiedy się na nim siedziało o poranku z A. Naczynia zmywało się powoli. Ziemniaki obierało niespiesznie i z pluskiem wrzucało do gara. Niedosyt fizyczny mam teraz, gdy się mieszkało tydzień w pokoju-pudełku bez dopływu tlenu i światła, ale za to w odosobnieniu dualistycznym. Odosobnieniu sprzyjającemu strefie Schengen. Samotności boleśnie bliskiej.Bo za chłodną i ceglaną ścianą odgłosy gry w remika, albo leciutkiego pijaństwa, podczas gdy my perwersyjnie-ekshibicjonistycznie BYLIŚMY podwójnie. I co dzień przez głowę przechodziła mi myśl- zajrzą? Nie zajrzą? Nie ważne.
Dziwni Słowacy. Zastavki, Stefan Burdel, Vażeni zakaźnicy, prava laska i marhule czyli owoce z dna piekieł.
Tęsknie, pomimo całości absurdem trącącej (świetna organizacja i totalna rozsypka na raz; ludzie inteligentni zjeżdżający po ciemku z 2000m npm; smaczne jedzenie w rozmrożonej lodówce...itd), bo tam mogliśmy BYĆ (za ścianą i drzwiczkami ze sklejki).
A teraz w domach ciepłych, ze smacznym obiadem i planem dnia JESTEŚMY jak zawsze, ale w sferze planów. Za dni parę, za rok...