środa, 28 maja 2008

Jak tam, dziewczyny?

-Jak tam, dziewczyny?-pyta profesorka.
-Kiepściutko-odpowiada niezmiennie D.

Racja. Wiatr suszy akwarele i gnieżdżąc się w moim gardle powoduje senność, gorączkę i nosa siąkanie. Wisła dziś rozświetlona i nieciekawa. Betonowe schody i robotnicy w pomarańczowych uniformach-z mostu wyglądają jak postmodernistyczne krasnoludki.
Owijam się w pasujący do nieba szal. Różowe mam skarpetki i wypieki na policzkach. Może mnie namalujecie?

-Nasyć to kolorem.
-Dobrze- przytakuję z artystyczną hipokryzją. Mam prawo się nie zgodzić na świat w mocnych barwach-myślę i dodaję wody. Prawie-nie-mętna nasza rzeka porosła trawą i praskimi blokowiskami, tu i ówdzie kokieteryjnie mruga pasiastym kominem.Jak nieciekawie. Jak nieciepło. Joy Division i IAMX. I Placebo.

Po kryjomu leczę przeziębienie na ludowo, ale nic nie pomaga i tylko sny mam tęskniące.
Dużo w nich szarych kamizelek, nagości, metra, korków, końca świata i aż dwóch Ciebie.

Czy jestem już artystką czy tylko samochwałą?

poniedziałek, 26 maja 2008

Braki fundamentalne

Czas jest plastyczny - czasem jak glina czasem jak marmur.
Miłość usypia mnie w autobusie i nogami powłóczy.
Nauka jest na odległość ręki, a jednak nie kusi.
Sen za to pociąga niespisywanymi wizjami.

Noc pachnie wakacjami. Tęsknie do ciem.
Noc tną pociągi do Rzeszowa lub Sanoka przez Koluszki.
Noc ma gwiazdy za dalekie w uszach jak ja krokodyle, guziki i zegarki.
Noc ma muzykę wstydliwie wzruszającą.
Noc. Noc. Noc.
Noc ma potrzebę powtarzania się.
Noc kąsa pragnieniami artystycznymi, które i tak legną w guzach spopielone od słomianego ognia.


A koleżanka miała dziś kolczyki-czereśnie, które chciałam zjeść.
A trawa mokra zapraszała perfidnie, żeby ja dotknąć.
A woda była nachalnie niebieska.

A Ty miałeś takie piękne oczy, że aż płakać mi się chciało, że takich nie mam.
I z tego wszystkiego tylko Ty i Ten-Co-Go-Szukam jesteście doskonali.

środa, 21 maja 2008

Artysta osobny

Jak to się dzieje, że im bardziej alternatywnie chcę wypaść tym bardziej żałośnie się czuję?

Koncerty w zadymionych, zimnych halach, gdzie sufit dekoruje bordowa płachta, a w rogu mruga węglącym się oczkiem kominek...zazwyczaj okazują się podszytymi pustką niewypałami. Bo ja się odstawiam w pepito, legginsy, dyndadełka i fiolety, a tu i tak w płaszczu siedzieć trzeba. Zimno. Na mojej ścieżce Alternatywnej Nastolatki (jeszcze!) stoi więc brak tkanki tłuszczowej i instalacji grzewczych.
Sekundo, kompleks 'czarnej teczki' rozpościera w mym mózgu swe kruczo-plastikowe skrzydła pachnące akwarelowym papierem i klejem polimerowym. Staram się, ale cóż tu począć, skoro deszcz i wygląd się rozmywa? Albo, że uciekać mi trzeba spod Centrum Sztuki Współczesnej o porze bardzo porannej i nikt mnie, do licha, nie ujrzy jak wędruję po schodach z fryzurą poprzetykaną pędzlami tudzież ołówkiem? Dziwacznie wyludniają się ulice, gdy idę deszczem polukrowana, mroczna, podkrążona i kłapiąca trampkyma.

Muzyka moja włączona tak głośno, aby destrukcyjnie penetrowała zawijasy ucha środkowego, nigdy nie przenika do współpasażerów linii 709. I nie zachwyca. Nie czaruje. Nie wywołuje nawet pełnych zgorszenia prychnieć pań starszych.

Kolczyki mogłabym zrobić z opony samochodu ciężarowego, a i tak nikt by ich nie zauważył.

Mogłabym zrealizować moją "zmysłową" (cyt. prof.D) instalacje z wykorzystaniem nagiej koleżanki lub jeszcze lepiej mężczyzny ofiarnego mego, a i tak zasłużę na niewybitne 4+. Ktoś już to wymyślił kiedyś tam, over the rainbow.

Aż mi czasem ręce opadają od tego parującego ze mnie fluidu przeciętności, od tego fatalnego braku odwagi, od tego mieszczaństwa dogłębnego. I któż to mówi? Apologia Czynu to wszak moje alter ego. "My tak sobie o tym gadamy i gadamy, a ty wstajesz i to robisz"-powiada N. Tak. Ale co dalej? Zatrzymuję się na etapie zdobywania korkociągu w brudnym akademiku w Mieście Łony.

A może to jest tak, że alternatywność to produkt taki sam jak wszystkie inne? Indywidualizm jak Coca-cola? Każdy chce być "artystą osobnym". Chce być niezrozumianym, samotnym, nieco emo-tycznym biedakiem. Chce wpasować się w rynek. Ja zaś szanowni marzę o takiej prawdziwej inności. O nieskrępowanych decyzjach. O leżeniu na trawie w Łazienkach (uważajcie na Policję Golfową!). A także o... (nie powiem bo to blog bez ograniczeń wiekowych).
O tworzeniu marzę. O instalacjach zmysłowych ("Koniecznie nagość!"cyt. prof. D.).
Więc dam sobie spokój z sileniem się na trendi-alternativ. Będę ot tak sobie-czasem mnie władza pośle do sądu grodzkiego, czasem mnie ludzie wyśmieją na koncercie, żem zbyt mało kolorowa. Pożyję, popatrzę, może wyrosnę z tych bolesnych dylematów współczesnego romantyka.



Dobranoc.
Trzymajcie kciuki za mój artystyczny zapał.

sobota, 10 maja 2008

Odczucia




Odczucia mam iście konwickie w swej naturze. Rzeczywistość mi drży jak szyba, gdy za oknem przejeżdża tramwaj.
Pojawiam się w miejscach, w których nigdy nie podejrzewałam, że będę. A mój organizm nie chce tam być.
Potrzebuje ogromnych zielonych trawników, biegania na bosaka i słońca. A mam (na własne życzenie co gorsza) - klitkę w ekskluzywnym hotelu, gdzie pilnuję nie mojej własności. I żywię się czekoladą i macdonaldem.
Trudno. Jeszcze tylko troszkę.

Moje rośliny rosną jak moje nadzieje na przyszłość. Ptaki zaczęły dziś śpiewać-nareszcie przyszła moja pora roku. Nie miesiąc maj, tylko miesiąc mój.

Trzymam kciuki i kwitnącymi kasztanami przejmuję się prawie tak jak Ty. Serio.

sobota, 3 maja 2008

Pan Marek



Pan Marek na tle różowych krzesełek Torwarskiej sali, kojarzącej się niestety jedynie z żenującym spektaklem Vichry, wydawał się być nieco geriatryczny. Ale pozory mylą. Bo gitara jest, niczym żywa woda, środkiem odmładzającym. Kilka taktów i cała publika (pomimo średniej wieku 40+) na kolana pada, wyje, gwiżdże, skacze, śpiewa, poci się, wymachuje rączkami i płynie do Filadelfi z panem Markiem.
W tym wszystkim my i sceptyczny nieco Zie. , który chce wyjść już przed rozpoczęciem. Troszkę niepokoju, kiedy zaczyna od nieco folkowego kawałka, którego w życiu nie słyszałam. No dobrze dobrze Panie Marku, fajnie, rustykalnie, ale co dalej? A dalej...cała playlista z cyklu The Best Ulubione Piosenki Marty i Krzysztofa...ever! Bo wygląda na to, że true love will never fade, bo Romeo i Juliett wysyłaja do siebie pocztówki z Paragwaju i żeglują do Filadelfii po telegraficznej drodze z towarzyszami broni. That's what it is, kiedy się jest w naszym muzycznym shangri-la...

Wszystkie te niesamowite gitarowe triki, te nowe aranże, ta zbiorowa radość i migające, super profesjonalne oświetlenie to nic, w porównaniu z historią, która kryje się za tymi właśnie piosenkami. Ja tam, w tym tłumie (pewnie nie jedyna, ale właściwie co z tego?) z każdym taktem, z każdym kolejnym akordem, przypominałam sobie bajkę, której jestem jednym z głównych bohaterów. Taka prosta ta bajka - bez wróżek, bez tęczowych sukni o średnicy małolitrażowego samochodu, śpiewających ptaszków i efektów specjalnych. Ale jest w niej magia, najsilniejsza ze wszystkich. To, że znaleźliśmy się w tej bajce jest swego rodzaju cudem.

I doprawdy nie mam pojęcia jak to się stało, że Mark Knopfler skomponował do niej ścieżkę dźwiękową.