Lata świetlne temu, w ramach
jakiegoś bliżej nieokreślonego testu predyspozycji, zostałam poproszona o
narysowanie drzewa. Na podstawie mojego nonszalanckiego bazgrołu pani psycholog
orzekła, że mam bardzo silną relację z ojcem. Cóż, to wiedziałam i bez wizyty w
poradni - i fizycznie, i charakterologicznie zawsze byliśmy do siebie bardzo
podobni. Dwoje wygadanych, głośnych w obejściu, stanowczych, choleryków,
mających zdanie na każdy temat. Poprawka – mających RACJĘ na każdy temat (możecie
się domyślić, ile decybeli generowały nasze kłótnie). W oku cyklonu stała ona:
nieoceniająca, spokojna, łagodna. Moja mama utrzymywała nasz hałaśliwy świat w
równowadze. Im więcej mam lat, tym głębiej zastanawiam się, jak to w ogóle
możliwe, że pojawiłam się w życiu tej niezwykłej kobiety, która do każdej
części garderoby powinna mieć przypięty znaczek Wzorowy Uczeń.
Bo moja mama w teorii jest, i
zawsze była, Wzorowym Uczniem: Geniuszem Organizacji, żywą Bazą Danych wiedzy
na każdy temat, Demonem Porządku, Wieżą Rozważności, Ostoją Spokojności. I ta,
właśnie ta, osoba zdecydowała się, że sprawi wszechświatu niespodziankę i zrobi
coś kompletnie szalonego – sprowadzi na świat mnie. Urodziłam się w czasach,
gdy rodzice mieszkali w wynajętym mieszkanku na Pradze Północ, która, w
niepewnych czasach upadku komunizmu, z całą pewnością nie była okolicą doskonałą dla rodzin z dziećmi.
Oboje zaczynali pracę w szalenie niedochodowych zawodach: tata był
początkującym nauczycielem, mama doktorantką na Uniwersytecie. I byli, jak na
dzisiejsze standardy, bardzo młodzi i zupełnie pozbawieni takich użytecznych
narzędzi jak blogi o wychowaniu dzieci, SuperNiania w telewizji, książki o macierzyństwie bliskości, czy babcia na zawołanie.
W teorii - to NIE MOGŁO się udać.
W praktyce jednak... jestem tu. Cała i zdrowa na ciele, i na umyśle. Nie
zaszkodził mi brak specjalistycznych zabezpieczeń na każdym meblu, brak pampersów,
syropków na wszystko, dań hipoalergicznych, designerskich śpioszków, czy
atestowanych placów zabaw. W teorii powinnam cierpieć na syndrom stresu
pourazowego, stany lękowe i wszelkie inne traumy znany medycynie. W praktyce - wspominam
swoje dzieciństwo jako szczęśliwy czas, bo wszystkie te braki zrekompensowała
mi obecność rodziców. Pamiętam jak mama pozwalała mi patrzeć, jak pisze
artykuły na maszynie (czasem sama mogłam wystukać jakieś słowo), jak ze mną rysowała,
czytała mi bajki Grimmów (i potem tuliła pół nocy, bo były UPIORNE). Pamiętam
jak tata uczył mnie jeździć na rowerze (bardzo ofiarnie - kontuzjowany bark
odzywa się do dziś), jak zabierał mnie na spacery do Królikarni i wypływał ze
mną na środek jeziora. Może nie miałam stosu zabawek i wakacji za granicą, ale
za to moja mama potrafiła nie spać całą noc, by uszyć dla mnie kostium Japonki
na bal przebierańców... Dzięki nim w moim dziecięcym świecie rolą kobiet było
przede wszystkim czytanie książek i mówienie w wielu obcych językach, a
mężczyzn plecenie swoim córkom warkoczy i picie kawy.
Świadomość, na jakie szaleństwo zdecydowali się ci, w teorii, zupełnie nieprzygotowani, młodzi ludzie,
towarzyszy mi odkąd sama zaczęłam rozmyślać nad kwestią rodzicielstwa. W teorii
jestem przygotowana do tego zupełnie nieźle. To perspektywa „praktyki” wciąż
wywołuje we mnie lęk i powstrzymuje przed decyzjami. Co z tego, że umiem pływać
– skok z trampoliny zawsze będzie trochę straszny... Na szczęście wiem, że w transformacji
z córki w matkę będzie kibicować mi ta para szaleńców.
----
----
Post bierze udział w akcji Foch.pl i Audioteka.pl
Zobaczcie o co chodzi:
Zobaczcie o co chodzi: