piątek, 29 stycznia 2010

Nad kuchenką gazową.

Lubię niecodzienne złożenia sytuacyjne. Takie, że mogłyby spokojnie wyjść spod zacnego pióra (długopisu/ołówku/klawiszu) mojego ulubionego piewcy absurdu Krzysztofa R. Muciaka (20l.).
Akt pierwszy.
Otóż, wyobraźcie sobie, korną autorkę tych słów, która nie bacząc na nękające ją choroby Górnych Dróg Oddechowych, uczy się do egzaminu. Ładnie, przy biureczku, komputer wyłączony, notatki...I wtedy do pokoju wchodzi Szanowna Babcia z zupełnie niewinną intencją pokazania czytelnie wypisanej recepty (a Babcia zna się na tego rodzaju tekstach kultury). Na widok rokokowych zawijasów wypisanych tuszem w kolorze sepia, w.wym. Górne Drogi zaskakują pilną studentkę i przypuszczają zajadły atak za pomocą flegmy. Kaszląc wściekle i poświstując upiornie autorka pospiesznie udaje się do łazienki w celu poważnej rozmowy z Płucami. Należało zdecydowanie skłonić je do powrotu na miejsce. Emigracja nie wchodzi w rachubę!
W mej samotni pozostaje dzierżąca kaligraficzną receptę Babcia, osłupiała niczym zmieniona w słup soli żona Lota.
Akt drugi.
Jako tzw. Dobre Dziecko, pisząca te słowa, postanowiła uczynić obiad. Zeszła w tym celu do kuchni. Nieopodal w salonie, wypoczywa Szanowna Babcia. Wypoczywa w nie byle jakim towarzystwie - tuż obok pomrukuje Radio Z Torunia. Godzina piętnasta - koronka.
Otwieram lodówkę: cukinie, surimi, czosnek, cebula, cytryna. Ostrzę 40centymetrowy nóż.
Dla Jego bolesnej męki... CIACH! CIACH!- ubodzy krewni krabów zostają wysypani z opakowania.
Dla Jego bolesnej męki... CIACH CIACH CIACH!-
różowe paluszki zamieniają się w maleńkie plasterki.
Dla Jego bolesnej męki... CIACH CIACH CIACH CIACH!- tak kończy swój żywot cukinia.
Dla Jego bolesnej męki... CIACH CIACH CIACH CIACH CIACH!- i po cebulce.
Rety. Jak tak można? - pyta siebie zatrwożona kucharka.- Tu ktoś przeżywa Ekstazę Świętej Teresy, a ja...eksterminuję warzywa i dalekich krewnych skorupiaków!
Cisza. Niezręczna cisza.
Chwilowe wahanie przerywa rzewna melodia grana na keybordzie marki Yamaha.
- No dobra. Mam nadzieję, że Cukiniowy Bóg nie ma nic przeciwko.
CIACH CIACH CIACH CIACH...
Nad kuchenką gazową sennie unoszą się opary absurdu.

niedziela, 24 stycznia 2010

Nagle

Nagle mam czas na spanie.Mam czas na seriale, książki, herbatę. Na czesanie. Na szycie. Na robienie zdjęć. Na imprezy. Na spokojną naukę. Na myślenie.
Mam czas na nas.
I wszystko jest dobrze. Ot tak, nagle.

Jak tu nie lubić sesji?

sobota, 16 stycznia 2010

Nie wiedziałam.

Nie wiedziałam jak niebezpieczne dla psychiki ludzkiej mogą być takie tycie, maleńkie rzeczy. Takiego strachu- fizycznie odczuwanego każdym centymetrem skóry, wwiercającego się w czaszkę, leżącego w żołądku jak stado oślizłych krocionogów i wijów...nie czułam nigdy.
Moja wina, moja wina - jak zawsze.
Cóż, pewnie to musiało nastąpić i widzę w tym coś w rodzaju Palca Bożego. Zawsze wydawało mi się, że jestem rozsądniejsza, inteligentniejsza, zaradniejsza niż większość społeczeństwa. A tymczasem przez parę dni czułam się jak skończona kretynka. To miało udowodnić mi, że wcale nie jestem taka so fucking special, jak mi się zdawało. W całym tym zamieszaniu bowiem, wpisałam się w pewien polski, życiowy schemat. Do głowy przychodziły mi myśli, jakie przychodzą co drugiej młodej dziewczynie. Rozwiązanie też wydawało mi się oczywiste.
Schemat. Stereotyp. Nawet to, na co się w końcu zdecydowałam, żeby uleczyć swój strach, jest od wieków wpisane w żywot ludzi lekkomyślnych (czyli nas wszystkich, jak się okazuje). Jak trwoga to do Boga, prawda?
Więc tak. Wieczorem popędziłam do nudnego, źle urządzonego, pełnego staruszek, zimnego kościółka. I nagle mnie trafiło. Nagle to wszystko zaczęło wyglądać inaczej. Te złote chmurki przestały przeszkadzać. Babcie przestały skrzeczeć. Ja wiem, że to z pewnością przesada, ale coś się zmieniło. Poczułam marność nad marnościami,marność mnie samej. I o to Ci chodziło, Boże? Żebym uświadomiła sobie,że wcale nie jestem super-herosem, że jestem słabym, głupim człowieczkiem? Jeśli tak, to właśnie to się stało. Podniosłam się z kolan z głębokim przekonaniem, że to wejście w stereotyp było mi bardzo, bardzo potrzebne. Między innymi, żeby stereotypowo uwolnić się od tego strachu. Wstałam. Podeszłam do konfesjonału przekonana, drugi raz w życiu, że to musi pomóc.
Miałam rację.
Dwa dni potem nastąpiło wielkie uff. Trwoga zniknęła. Poprosiłam, przeprosiłam, dostałam. Może przypadek, może nie. Wierzę w cuda- nawet małe, schematyczne cuda.

Jedyny "punkt programu" w całym tym dramacie,który okazał się być niestereotypowy, ma zielone oczy, kota i podręczniki do prawa cywilnego koło łóżka. Ty jesteś super-bohaterem. Dziękuję Ci.

czwartek, 7 stycznia 2010

Plusy dodatnie i plusy ujemne.

Tak, tak, kochane dzieci, nadchodzą trudne czasy dla każdego studenta. Nie będę się rozwodzić nad grozą, które zewsząd wyziera.
Źle się dzieje, bo:
-śnieg, zimno (mam gdzieś, że niby ładnie i bajkowo! N i e p r a w d a! Jest paskudnie, sól na butach, pociągi stoją w polach, autobusy w korkach, a iść 20km z laptopem na ramieniu, to jest już przesada)
-ciemno ( w związku z tym spać)
-czasu mało
-szaleństwo naukowe ogarnia ludzi
-szaleństwo zaliczeniowe ogrania wykładowców
-tęsknie, tęsknie za ciepłem, za wolnością, za szaleństwami nocnymi i dziennymi, za żaglami...TAK STRASZNIE!

Na poprawę humoru mam Szyszkę.
Szyszka jest psem-komedią.
-Ryje pyskiem w najgłębszych zaspach.
-Wita się ze mną gryząc mnie tymi małymi ząbkami w stopy.
-Wyciąga śmieci z kosza.
-Zaprzyjaźnia się ze starym kołnierzem futrzanym - gryzie go zaciekle, nosi po domu i podrzuca.
-Poluje na posylwestrowego balonika, i strasznie się wścieka, bo nie może go złapać w zęby.
-Próbuje zakopać kość pod kaloryferem.
-Ni z tego ni z owego łapie ją nagła frustracja i zaczyna kąsać oraz szczekać i wyć. I nie wolno się śmiać z psich smutków, albowiem grozi to odgryzieniem ręki lub nosa.


Do tego, szukam pozytywnych motywacji na nowy rok: praca w jakimś miłym cafe z Mopsią Mamą, kurs szycia, wakacje w jakimś ciepłym miejscu, wyprowadzka.

Still, I'm the narrator, and this is just the prologue.