niedziela, 9 stycznia 2011

Witaj Nowy Roku 2011

Najgorętszy moment semestru - inżynierka, zaliczenia, sesja za pasem...a zza węgła hyc-hyc wena wyskakuje! Jak również wyskakuje, wyłania się, wypływa, wylewa się uszami co najmniej miliard innych rzeczy, które niespodzianie odrywają mnie od działalności naukowej. Cóż tu począć? Znikąd pomocy, ni motywacji. W domu rodzinka...
- Nie no, najpierw musisz coś zjeść, a tak przy okazji to pranko czeka na ciebie w pralce...-Powiada Mama zgarniając teczki na zajęcia z translatoryki konsekutywnej z elementami czegośtam.
- Ej, a kiedy będzie najnowszy odcinek? A zrobisz mi usta jak Lady Gaga? - do mojego pokoju, jak stado dzikich słoni wpada Siostra
- Spokojnie, córeczko, wiesz - tao. A tak przy okazji - masz dla mnie jakieś sny? - Tata odrywa się na moment od lektury n-tego dzieła Junga.
Toteż jem barszcz, rozwieszam majtki, ściągam odcinki, opowiadam sny.
I jeszcze...sprawdzam pocztę. I jeszcze...poczytam co tam u znajomych słychać. O jakie fajne zdjęcia. O kotki na jutjubie.
Dobrze, już mogę pisać.
O, trzeba wybrać stołki do kuchni (już za chwilę będą NAM potrzebne). I paznokcie opiłować. O, i jeszcze...

W końcu zalana potokiem drobnych spraw - daję za wygraną. Pozwalam myślom krążyć swobodnie. A gdzież one podążają?
Scena 1
Wytłumione wnętrze pociągu. Ciepła cisza. Pusto. Jest 23. Jedziemy, wraz z Ukochanym i P. na szampańską zabawę sylwestrową w najlepszym bodaj miejscu na takie rzeczy, czyli w centrum kochanej stolicy.
W mojej torebce chlupocze wesoło napoczęta butelka martini. Obok szeleści kurtką Ukochany. Milczy P. Jedziemy. Ciekawe co się będzie działo?

Scena 2
Ciemny park rozjaśniają lampy powieszone na drzewach. Jesteśmy pijani chłodnym powietrzem. Zbiegam ze schodów śmiejąc się na całe gardło, bo tuż obok panowie - przyszli naukowcy czy radcy komicznie zsuwają się z zaśnieżonej skarpy. Młodość.

Scena 3
Pochylam się nad ekranem laptopa, żeby włączyć jakąś muzykę, która w końcu zgromadzi kogoś na parkiecie. Popijam ze szklanki. Bujam się. Szukam wzrokiem kompanii, ale gdzieś się pochowała. Tańczę sama. Szwendam się po mieszkaniu. Powiewam sukienką. Ciągle jeszcze nie potykam się o własne nogi - jest dobrze. Trafiam do kuchni. Dolewam sobie. Dolewam komuś. Rozmawiam. Dolewam. Przestaję kontrolować to, co mówię. Słowa wypływają sobie swobodnie ze znieczulonych ust o smaku martini i Sprite'a. Kocham was ludzie. Piękni, piękni ludzie. Młodzi. Mądrzy. Pociągająca przyszłość tego kraju. Baw się i hulaj. Jestem Chochołem na tym dancingu.

Scena 4
-To co już?
-Już.
-Dziesięć! Dziewięć! Osiem! Siedem! Sześć! Pięć! Cztery! Trzy! Dwa!Jeden! Wooooooooooooooooo!
Plątanina butelek, włosów pachnących perfumami, kolczyków migoczących w świetle zimnych ogni, gładkich policzków, cienkich koszul, rąk, śmiechów. Ekstatyczna orgia ludzi, którzy nie boją się upływu czasu. My mamy czas.

Scena5
Ukochany gra na pianinie próbując zagłuszyć oldschoolowe funky dudniące w sąsiednim pokoju. Ludzie na kanapach. Podłodze. Ja na biurku.
-Nanana nanana nanananana poker fejs!
Jego ręce w tajemniczy sposób biegają po klawiszach. Muzyka. Czemu ja tak nie umiem?
Dośpiewuje słowa do melodii.
Skąd znam słowa? - pytam sama siebie ciągnąc kolejny łyk z kieliszka.
Czemu ja śpiewam? Ja nigdy nie śpiewam. Nie umiem. Boję się. Fałszuję. Ale, mój Boże, ja śpiewam! Przy ludziach! I to Poker face!
Jestem pijana.
Muszę pić dalej.
Can't read my! Can't read my...

Scena6
- Bo najlepsze imprezy są w kuchni - stwierdzam i dosiadam się do stoliczka w kuchni. Dolewam sobie i biorę z torebki garść szatańsko niezdrowych chipsów, którymi brudzę się cała. Cała jestem wirująca i sparaliżowana równocześnie.
Chips. Chrup Chrup Chrup - słyszę w mózgu echo pochłanianego konserwantu.
- No i jak-tam-co-tam? - pytam i pochłaniam kolejnego chipsa.
Gadamy o niczym. Nie o Nietzschem. Chociaż nie omijamy Freuda. Te kompleksy, lateksy, fantazje, animozje...

Scena7
Kuchnia opustoszała. Zostaję ja i Odwieczny Kumpel.
On z winem, ja z herbatą. Ale i tak huczy mi w głowie. I w sercu. Iw duszy.
Rozmawiamy poważnie i pijacko. Nawet nie wiedziałam czy mi takie rzeczy przejdą przez gardło. Jak dobrze, że to nie gimnazjum. Można legalnie się napić i zwalić szczerość na procenty. Nigdy nikomu nic. Sza.
Piąta.
Szósta.
Siódma.

Scena 8
Ósma.
Umieram. Bóg Kaca przyszedł mnie ukarać. Oddaję mu pokłon, by złożyć należną ofiarę w postaci treści żołądka, skrapiam swe lico czarnymi łzami na znak pokuty i postanowienia poprawy.
A teraz, Boże Kaca, pogadaj z Bogiem Taksówek, żeby przyszedł nam z pomocą, bo giniemy!

Scena9
Modły wysłuchane. Wczołguję się po schodach do mieszkania. Rzucam torbę. Dopadam do wanny. Zmywam kleistą woń imprezy. Tabletką musującą płoszę ból głowy. Wylewam się razem z kąpielą, wycieram pobieżnie. Zasłaniam okna, wpełzam pod koc.
Zasypiam.

Scena 10
Śpię.
Witaj Nowy Roku 2011!