piątek, 30 stycznia 2009

I tak dziwnie

Chęć do nauki zupełnie mi przeszła. Wszystko mi pachnie zakuwaniem historii za czackich czasów BB. Ble.
I rozmyślam wciąż i całą jestem oczekiwaniem.
I dziwnie mi. Nierozsądnie. Czaso-trwoniąco.
Trudno. Jak zwykle trzeba się wziąć w graść...

czwartek, 29 stycznia 2009

o, jakie lśnienie!

Kobieta- głosi matematyczny kwasik- jak X , zmienną jest. A święta prawda. Oglądam sobie Holiday, albowiem potrzebne mi było coś co nieco śmieszy i ma dobre zakończenie. I bez Meg Ryan, poproszę. Z jakimś ciachem. Tylko nie Tom Hanks. On nie jest ciachem. Za to Jude Law (nie dorastający Nortonowi do pięt w chłopięcym wdzięku, ale jednak, ten akcent, oho!) należy do wyższej półki wyrobów cukierniczych. Takie ciastko francuskie z wiśnią. Nie to samo co świeżo wypieczony pączek z marmoladą wiśniową, albo kajmakowe z orzechami, tudzież szarlotka z lodami waniliowymi...ale dobre i to*. Wszystko miało być w nagrodę. A więc tak - wino, hrebata, ciastko francuskie vel Mr Law (Nomen-omen, Krzysiu;)
I słodzą sobie kokosząc się w pościeli, albo odnoszą sukcesy stąpając po czerwonym dywanie...
A mnie piorun w szczypiorek. Stwierdzam z cała stanowczością Eklezjasty- Marność nad marnościami! Albowiem ja, niżej popisana Marta Maria Helena Szczęsny jestem milijiard razy szczęśliwsza. Bo ja, jestem na prawdę. I moje życie, to nie komedia romantyczna, tylko najprawdziwsze zdarzenia, które miały miejsce w zadupnym, zimnym kraiku w okolicy Rosji, Niemiec...Bóg raczy wiedzieć gdzie dokładnie. I oto jestem i sama piszę scenariusz na największy hit ekranu wszech czasów. (O ile świat istnieje. Powinnam się nad tym zastanowić w drugiej kolejności. Bo jeśli istnieje tylko Martix? ...Oh, Whatever.)

Banał, banał, banał- Pieczętuje mnie Wyimaginowane Widmo Prof. Żabińskiej. Aż czuję te groźbliwe perfumy w mym przytulnym pokoiku. Nie ważne. Stan emocjonalny był niezaprzeczalny. Nerwy ze mnie zeszły, mogę cieszyć się swą egzystencją do czasu następnego popadnięcia w ponury neokonfucjonizm. No. I właściwie to chciałam rzec- radość i zadowolenie najedzonego futrzaka w wymoszczonej liśśmi norce spłynęło na mnie i niech tak trzyma.

Po chwili.

Uśmiecham się szelmowsko. Norka? O nie!
Bad girls, talking 'bout the bad girls.
Słucham jakiś jamajskich klimatów dyskotekowych marząc o jakimś szalonym tańcu w mym salonie. Już wkrótce. Rozkręcanie zabawy. Jak ja tego potrzebuje!
Bujam się, wywijam porzuconym jakieś dwa tygodnie temu w kącie pokoju stanikiem. I jestem king of dance hall. Owijam się wokół szafy i puszczam oko do sufitu. Co z tego, że jestem bladą europejka w piżamie? Tańczę. Jest dobrze. Znowu. Euforia. Euphorbia myrsinites.Ozdobne żółte przykwiatki, kobiercowy pokrój, dobra na skalniak. Ops. Sorry. Mózg mi uchem wypływa.

Dobranoc. Radosne dobranoc.

*)Panie K., gdybyś miał jakieś wątpliwości- Tyś i tak najlepsze ciastko. Tyś tort z ciemnego biszkoptu z kremem cytrynowym udekorowany kokosem i połówkami cytryn. Tyś jest!

środa, 28 stycznia 2009

Wielkie Uf!

Jestem bardzo, bardzo szczęśliwa, że już po tym, co najstraszniejsze. Nie ważne czy zdałam, czy nie, ale wiem, że mam na to duże szanse. Uskrzydla mnie myśl, że teraz już tylko przyjemnostki. Do nich zaliczają się:
-malijska muzyka: bardzo szczęściodajna, energetyczna- aż mi się chce podskakiwać w autobusie
-pyszne rzeczy, takie na przykład jak sałatka z krewetek i awokado (Krzyś;)
-fajne filmy
-buty na obcasach, które kupię sobie, jeśli zdam egzamin z zielska.
-rodzice nad morzem = wolna chata;D
-4 lutego- impreza urodzinowo-posesyjna (z okazji urodzin, po sesji, na mojej posesji)
Zapraszam;)

sobota, 24 stycznia 2009

Drogi pamiętniczku

July 15th, what a night...

Doprawdy. Ja chromolę wszystkie egzaminy. Całą naukę. Mam gdzieś zimną Warszawę i paskudne Miasto Piaseczno. Olewam katar, gorączkę, chrypkę...
Life's a beach. Cynamon, pomidory, wino mołdawskie, świeczki, i ta Twoja koszulka. Szczęście bezkarne. Kołdra. Granatowe prześcieradło. Spadające komicznie pończochy, wisiorek zaczepiony o guzik poduszki. Instrukcja obsługi. Twój cień i zimne stopy. Sen z gorączką, ale słodki...Wspólne śniadanie. Ciepły samochód. Tylko to się liczy.
Beztroska:


Bujam w obłokach i wcale mnie tu nie ma.

środa, 21 stycznia 2009

Składowe

Części składowe dnia dzisiejszego, 21 stycznia 2009r.
-Poranek w wersji mute - gardło wysiadło. Nos też. Termostat podkręcony.
-Parasolka wzięta namarne. Deszczu brak.
-Ludzie gadający o pszenicy durum. Oes, gdzież mnie zawiało! Ja, Rzężąca Alternatywa, wśród rolników-in-spe.
-Perfidia i hańba na zaliczeniu z budownictwa u Dziadka Bogumiła- tak to jeszczem nie ściągała.
-Ratownicza aspiryna od Uśmiechniętej M. (dzięki!!!) popita sokiem grejfgrutowym, który smakuje jak marzenie o lecie.
-Dziadek Bogumił again, który przy wpisach okazał się być Bogusławem...
-Kable i telewizory w sklepie, który krzyczy o promocjach z gigantycznych głośników. Chcę Drukarkę , bardzo chcę!
-Koszulka z dbeściarskim tekstem w najlepszym szmateksie świata- 3,50 czerwono-białej rozkoszy.
-Klej, taśma, ołówki i noc.
-A ponad wszystko: Chusteczki, ChusteczkiChusteczkiChusteczkiChusteczkiChusteczki....AAAA psik.

wtorek, 13 stycznia 2009

Brand New, You're retro.

Sny narkotyczne od srebrnego spray'u. Szybuję nad ulicą na czarnej teczce. Rechot dziki. Stary satyr pląsa na ośnieżonej łące wśród rozpustnych studentek przyodzianych w taśmę klejącą i kalkę techniczną. A ja śpiewam :
Bullet to the head.
Bullet to the head, do you think I's joking?
What the fuck are you doin'?

I lecę dalej.
Sesja-depresja.
Marta-z-myśli-wytarta.

środa, 7 stycznia 2009

Oczy Edwarda

I znów wyglądam jak cały fight club razem wzięty i Edward Nożycoręki na dokładkę.
Ale umiem zaprojektować drogę i dwa place.
Ha.

poniedziałek, 5 stycznia 2009

Narcyzm.



Moje dziwne foto.
Podoba mi się narcystycznie.

Lubię poniedziałki.

sobota, 3 stycznia 2009

Nihilizm

Zawistne słoneczko zimowe budzi mnie ze snu całkiem przyjemnego. Nie wiem o czym, ale pamiętam, że wrzucałam do umywalki dwa papierki po lodach, dwa puste pudełka nie wiem po czym, dwa widelce, dwa...Wszystko w tym śnie było do pary, toteż jakież było moje zdziwienie, gdy obok siebie w ten mroźny poranek znalazłam jedynie pluszowego ryjka- moje muminkowe alter-ego.
Właściwie nie. Nie byłam zdziwiona, tylko lubię to wyrażenie jakież było moje zdziwienie. Takie gawędziarko-pisarskie wtręty są przyjemne. Ale t nie prawda. Zawsze budzę się sama, lub co najwyżej w towarzystwie małpki, zebry, misia, albo w.wym. ryjka. Takie życie niesamodzielne prawie dwudziestolatki (ostatnio ludzie mi wypominają wiek. Nie wyglądam wszak!).
Tak oto rozpoczął się dzień 3 stycznia 2009.
Chociaż właściwie, literalnie, zaczął się on o tzw 12 a.m., na dywanie, w mieszkaniu przy ulicy T. I zaczął się on w towarzystwie znacznie lepszym niż ryjek. U boku miałam bowiem doborowe towarzystwo damskie w postaci Pani Domu*, Co Potrafi Grzanie Wino i Ma Krecika Na Lodówce (jeee!), oraz mnustfo zacnych mężczyzn: K., któremu nic tylko peany pisać i poematy, A., który zalicza się do wiecznotrwałej grupy ludzi "smyczkowych" (a z nimi zawsze i wszędzie), a do tego Brada Pitta o nienagannej klacie i Edwarda Nortona (po obejrzeniu filmu wszedł do ścisłej czołówki mego Rankingu Ciach Srebrnego Ekranu, nie deklasując rzecz jasna Boskiego Johnego, ale jednak...Nic nie poradzę na mój pociąg do chudzielców;). Oglądanie Fight Clubu było doskonałym początkiem dnia. Nieco tylko dekadenckim. Wybuchowym. Pokręconym. Wyrąbanym, że tak powiem, w kosmos. Nihilistycznym. NI-hilistycznym.

Dlatego także nie zdziwił mnie ani widok rozmemłanej pościeli o 9.30, ani także moja własna twarz w lustrze ukazująca doskonałą mieszankę efektu bólu głowy i bólu duszy.

Głowa od wina zapewne. Dusza od filmu zapewne.Syndrom Pocotowszystko ogarnia mnie częstokroć po takich seansach. Prawdziwy weltschmertz XXI w. Doprawdy. Do tego swędział mnie sweter, wkurzały skarpetki i Skaldowie wołający z ekranu, że anioł stróż wszystko za ciebie zrobi i nie martw się bo Bóg jest miłosierny.
Oby był. Tylko błaaagam, czemu tak głośno?!
Włączywszy gramofon Artur, śpiewam Sound of Silence oraz Hazy Shade of Winter . Zastanawiam się kiedy przestanę pobolewać i zrzędzić, i kiedy w końcu wezmę się do roboty. Ale czy się wezmę? Może po prostu wszystko oleję? Czy potrafię? Trzeba umieć walczyć ze sobą na pięści, kiedy się ma tak silną osobowość. Nawet nie sądziłam, że aż tak silną.
Moja dekadencja przegrała. Idę ścierać kurze.

*)W domu tym czułam się zupełnie jak u siebie, nie wiem czy było to widać, ale było naprawdę miło;)

czwartek, 1 stycznia 2009

o ou.

W zeszłym roku ludowe przesad, że jaki sylwester, taki rok, sprawdziło się w 100%. Sylwester z przepaloną podłogą, psią kupą na dywaniku, dziwnymi ludźmi niewiadomoskąd (czyli generalnie: porąbany), spowodował najprawdopodobniej, iż rok 2008 był dokładnie taki: porąbany.
Stąd mam nieco obaw odnośnie mej przyszłości w roku 2009. Wczorajsza zabawa nie była szampańska. Była wódczana. Wódczana z colą. Wódczana z sokiem. Wódczana zapomyślnośćwnofymroku oraz zazdrowiepięknychpań. A następnie impreza przerodziła się w zabawę pod hasłem 'Ja zajmuje łazienkę!'. Poza tym wszystkim, unoszący się w powietrzu zapaszek bigosu i kiszonych ogórków ('To bigos? Ofu! Łazienka wolna?'). Nie wspominając już o kotach, kotach, które poza swędzeniem i kichaniem, powodowały ogólnoludzkie rozczulenie ('O jakie słodziaki!').
Kotylol- 5mg dożylnie poproszę!
Niniejszym z tego oto kącika chciałabym pozdrowić:
-Krzysztofa M, który bardzo dzielnie ratował moją reputację, oraz koszulkę przed kompromitacją i zarzyganiem.
-Olgę, za ogranizację imprezy, mega stylowy gorset i niebywałe komplementy;D
-Aldi, która była dziewczyną z naszego pueblo oraz jej Mężczyznę, który wie jak człowieka nakłonić do picia.
-Stawika, za długą rozmowę (nie pamiętam o czym, ale z pewnością była to dyskusja na poziomie) oraz za podwózkę pomimo ciężkiego poranka, oraz za kotylol.
-Kobiety rozliczne, z którymi posypiałam na łożu malżeńskim.
-Alexa i Karolę, pod którymi spaliśmy przez pewnien czas:P
Wogóle było śmiesznie jak nigdy. I pijacko.
Buziaczki koffani. Hepiniujer.