środa, 6 października 2010

Trzy zasady

Did they tell you, you should grow up when you wanted to dream
Did they warn you, better shape up if you want to succeed
I don't know about you, who are they talking to?
They aren't talking to me.
[Metric-Twilight Galaxy]

W czasach, kiedy moim ulubionym przyodziewkiem były lycrowe morskie leginsy i czerwone lakierki z kokardką, wydawało mi się, że dorosłość opiera się na trzech zasadach. Człowiek dorosły Zna Się Na Zegarku - wszystkiemu nadaje konkretne granice od-do. I umie tego dopilnować! Jakimś cudem WIE, ze upłynęła godzina 17 i trzeba wyjść z przedszkola. A przecież komu by zaszkodziło pobawić się jeszcze trochę. Nie pięć minut, nie piętnaście - po prostu TROCHĘ. Po drugie, dorosły Chodzi Do Pracy - ma tam do załatwienia miliony poważnych spraw, które czynią go godnym szacunku. Dostojnym. "Nie mogę z tobą iść po kasztany do parku. Muszę iść do pracy" - mówił tata, brał teczkę z ważnymi papierami, po których nie wolno było rysować i wychodził. Święte kartki do pracy, mocne, równe kroki na schodach - żadnego zeskakiwania z trzech schodków! Trzecia zasada to oczywiście to, że się Nie Płacze. Wtedy sądziłam, że z czasem traci się tę umiejętność tak, jak traci się mleczne zęby. Musiała mną kierować jakaś osobliwa logika. Przy codziennych awanturach o ubrania, kiedy to ja - pięcioletni feszyn wiktym - zalewałam się łzami z powodu przymusu noszenia skafandra zimowego miast letniej sukienki, słyszałam od mamy "Bądź dużą dziewczynką! Nie płacz jak mała dzidzia!". Bycie dużym zatem oznacza brak łez -więc kto pretenduje do tego miana, mazać się nie może. Dorośli są zorganizowani i twardzi, Znają Się Na Zegarku, Chodzą Do Pracy i Nie Płaczą.

Dzisiaj przeżywam poważną rewizję moich dziecięcych definicji. Po kilku próbach wpasowania się w ten model, widzę, że to nie jest takie proste. Ani takie dostojne. Ani przyjemne.
To nie ja Znam Się Na Zegarku (och, jaki to był wyczyn!) - to on zna się na mnie. Wie, kiedy się perfidnie pospieszyć (na przykład, kiedy mamy dosłownie godzinkę na szybką kawę i całusa, albo wyjeżdżamy na weekend), a kiedy wlec się straszliwie i surrealistycznie przelewać przez dziurki od klucza (wykłady, praca, jazda autobusem w korku). Przez manipulacje Zegara moją osobą tracę już wszelkie wyczucie - raz jestem za wcześnie, raz bardzo się spóźniam. Nie umiem rozeznać kiedy i jak zada następny cios - a im więcej się dzieje, tym więcej ma po temu okazji...
A to mityczne Chodzenie Do Pracy, które jako najważniejsze zajęcie dorosłych naśladowaliśmy w zabawach w dom? Najpierw trzeba Chodzić ZA Pracą - uśmiechać się, kalkulować, udawać, mówić głosem spokojnym, tłumić drżenie rąk. Kiedy się już ją znajdzie, Ona, na kształt żarłocznej ośmiornicy oblepiać każdy aspekt życia swymi mackami - wprowadza nowe zwyczaje, wymaga gimnastyki czasoprzestrzennej, zmusza do kompromisów z prywatnością, opakowuje każdą godzinę, metkuje dni, stempluje miesiące. I ciągle granice, kombinacje, wymagania - dasz palec, połknie całą rękę. I pół drugiej.
Ktoś powiedział mi kiedyś, że jestem twardziel jakich mało. Nic mnie nie ruszy - zawsze podnoszę głowę i idę dalej. Byłoby czym się chwalić, gdyby przyczyną tego stanu rzeczy była siła mojego charakteru, niezłomna wiara i optymizm. Nie. Idę dalej z kamienną twarzą i nie zalewam się łzami, bo w głębi duszy nie czuję nic. W trudnych chwilach mój umysł to biała, wyszorowana do Domestosem, idealna próżnia. Widzicie dzielną dziewczynkę, która przezwycięża przeciwności losu, nie rozpacza i szybko sobie radzi. Kataklizmy międzynarodowe, choroby, śmierć - a ona nic! No więcej takich twardych kobiet! A ja po prostu z niczym walczyć nie muszę - ja jestem Dexterem Morganem. Czasem aż się tego wstydzę, i trochę się boję, że ktoś zauważy. Na szczęście z pomocą przychodzi ciało, które w każdym aspekcie "żyje własnym życiem". Łzy prawdziwego smutku, które powinny płynąć z moich oczu, zastępowane są przez uciążliwe zawroty głowy i wielodniowe migreny. Rozpacz, żałobę, ponure wspomnienia, wymieniane są na niespodziewane skurcze żołądka, drżenie rąk i uderzenia gorąca. Jestem dorosła, więc Nie Płaczę.

W tym dziwnym stanie zawieszenia, kiedy to zaczynam odkrywać wątpliwe uroku standardowo pojętej "dorosłości", budzi się we mnie bunt. Chcę jak w piosence Bartosiewicz:
Gdy do przodu zegar rwie,
Ty ustaw się na nie i cała wstecz!(...)
Nie, nie zgadzaj się, by on
Dyktował każdy krok, więc cała wstecz!

Nagle, stwierdzam, że nie mogę być aż tak omotana przez piekielny sojusz Zegara z Pracą. W tym kokonie zaczynam się dusić - budzi się we mnie iskierka prawdziwej tęsknoty za niemal przedszkolną wolnością. Wbrew wszystkim zasadom muszę ją odzyskać - inaczej stracę siebie. Zaczynam się szarpać. Zrywać krępujące mnie nici. Przeskakiwać płoty. Palić mosty.
Walczę o to, by, nie zważając na czas, leżeć i patrzeć w błękitne niebo, albo zielone oczy. By móc rzucić wszystko i pójść do parku. Pojechać w gdzieś w Polskę. Głaskać kota w księgarni, zbierać kasztany, szyć sukienki, zapalać świeczki, oglądać filmy, jeść śniadania w porze obiadu, malować paznokcie, gotować grzańca, patrzeć na stare samochody, głaskać Cię po ręku, robić zdjęcia, słuchać przyjaciół, przypominać sobie zapach Chorwacji.
I wiem, że już wkrótce skończy mi się cierpliwość do kompromisów i przestanę z odmawiać sobie Życia w imię Dorosłości. Chcę przestać Znać Się Na Zegarku, Pracować Dla Siebie, Płakać Ze Smutku.
Decyzja podjęta.
Termin realizacji : grudzien 2010.