czwartek, 25 marca 2010

Szczęśliwa meteopatka

Kraj nasz ojczysty nie jest krajem dla meteopatów. Jak pewnie Szanowni Czytelnicy pamiętają z lekcji geografii- ze względu na dziwne położenie, klimat Polski stanowi dziwaczną mieszankę wpływów atlantyckich (ciepła zima, kiepskie lato) i kontynentalnych (mroźna zima, gorące lato). Na nasze nieszczęście z tej osobliwej pary rodzi się smutna hybryda: mroźna zima i kiepskie, deszczowe lato. Klimat tzw. przejściowy, powinien mieć zatem nazwę klimatu przegranego, fail-climate. A im gorsza i bardziej zmienna pogoda, tym gorzej się mają meteopaci. Skąd to wiem? Cóż...każda chmurka płynąca beztrosko przez nieboskłon (słowo to dedykuję polonistce Tosziby - pani ta twierdzi, że takie słowo nie istnieje) powoduje u mnie bóle głowy, rozdrażnienie i melancholię. A chmurek tych na polskim niebie jest bez liku przez większą część roku.
Co jednak dzieję się w dni takie jak dziś, kiedy słońce nieskrępowanie operuje sobie promoeniami UVA i UVB, uwieszone na błękicie jak kryształ Swarovskiego w kształtnym uszku Paris Hilton? Przy tej prawdziwie letniej aurze, po straszliwej, długiej zimie, meteopaci doznają klimatycznej euforii. Dzięki wysokiemu ciśnieniu są pobudzeni jak po czterech espresso z Pożegnania z Afryką. Promieniowanie słoneczne przyprawia ich o szeroki uśmiech. Ciepły wietrzyk cudownie ogrzewa ich wątłe ciałka. Chce się żyć, tworzyć, ruszać z posad bryłę świata!

Czy to czegoś, Szanownym Czytelnikom, nie przypomina? Bo dla mnie, polonistki-korepetytorki, to jest to wręcz oczywista analogia do romantyzmu. Gdy deszcz, mróz, zawierucha - popadamy w skrajną ponurość i poszukujemy po domu ostrych narzędzi, trujących substancji lub grubych powrozów. Jednak kiedy przyjdzie upragniona wiosna stajemy się Chrystusami Narodów dumnie kroczącymi w szpilkach przez brudne ulice, aż się za nami oglądają murarze z pobliskich placów budowy. I jest pięknie. Gdyby więcej było takich dni w Polce (18 stopni, słońce, 1024 hPa), my meteopaci powiedlibyśmy naród ku świetlanej przyszłości pełnej błyszczących biurowców, nowoczesnych fabryk, urodzajnych pól, zagranicznych inwestorów i atrakcyjnych hostess w supermarketach. Pogoda jednak nam nie pozwala na tę uśmiechniętą rewolucję - lekkie ochłodzenie i już po całym mesjanizmie...

Lecz nie traćcie ducha, bracia meteopaci- wszak mamy globalne ocieplenie!

sobota, 6 marca 2010

Pozwól mi wejść.

Od dłuższego czasu omijam w mojej bloggerskiej twórczości kwestie rodzinne - wiem, że kogoś może zaboleć i że nie wszystko jest tak proste, jak mi się zdaje. Wczoraj jednak naszło mnie kilka bardzo doniosłych refleksji. Pozytywnych, dlatego napiszę.

Tosziba jest uroczym, prawie dwunastoletnim dzieckiem. Jest dzieckiem, mimo iż jak każda dziewczynka w tym wieku, strasznie chce być prawdziwą nastolatką. Chwała Bogu, jeszcze nią nie jest, bo z takimi wyrostkami strasznie trudno wytrzymać (wiem, bo sama ledwo wytrzymywałam ze sobą). Moja siostra jest urocza niewątpliwie, ale na swój własny sposób. Nie przypomina zupełnie słodkich aniołków w barokowych kościołach, ani złotowłosych bobasków w reklamach niemieckich jogurtów. Jej urok polega na niefrasobliwości Kubusia Puchatka. Szuka czegoś, co leży tuż obok. Zasępia się nad dodawaniem. Z otwartą buzią pochłania kolejne filmy z Jamesem Bondem. Czasem nie zrozumie jakiegoś żartu i kiedy jej go wytłumaczymy wykonuje mistrzowski facepalm. i zaczyna chichotać pokazując zestaw dorodnych, mozolnie prostowanych zębów.
Skoro już jesteśmy przy wyglądzie, to muszę się podzielić pewną teorią. Po kilku ćwiczeniach z entomologii zauważyłam, że mimo, iż pan doktor surowo nam tego zakazał, niektóre cechy owadów można odnieść do Homo sapiens i odwrotnie. Takie, na przykład, przeobrażenie. Są ludzie, którzy niemal od urodzenia są niezwykle piękni, straszliwie szkaradni lub zupełnie przeciętni. W drodze do dorosłości tylko trochę rosną i nabywają drugorzędowych cech płciowych (albo i nie...ale to temat na osobny post). Zupełnie jak karaczany, nasi ulubieńcy spod lodówki. Po wykluciu z jaja przechodzą przeobrażenie niezupełne - parę razy linieją i zyskują właściwą formę. Są jednak dzieci, których twarze są zagadkowe. Nie można z nich wyczytać NIC na temat przyszłego wyglądu. One przejdą przeobrażenie zupełne. Metamorfozę. Do nich nalezy moja siostra (chociaż może to wynikać z tego, że cały czas jestem obok, nie widzę zachodzących z roku na rok zmian i nie mogę przewidzieć kierunku ewolucji).
Tosziba jest obecnie wesołą, zieloniutką gąsienicą. Natura złagodziła w niej wszystkie łuki, które mogłyby przeszkodzić w sprawnym przemieszczaniu się po naszej drogiej planecie Ziemi. Wyposażono ją również w bardzo pożyteczną umiejętność mimikry - dzięki swemu nieokreślonemu, słowiańskiemu kolorowi włosów Tosziba, w różnych okolicznościach raz może być blondynką,a raz brunetką. Do tego, jak każda gąsienica, moja siostra rośnie jak deficyt budżetowy w Grecji... Na razie zapamiętale wcina wiosenne listki, ale już wkrótce zaszyje się w swoim pokoju, zacznie nosić szare, workowate ciuchy i zapuści włosy do pasa. W tym kokonie posiedzi rok lub dwa, i któregoś dnia wyjdzie z niego zupełnie odmieniona, jako paź królowej lub rusałka pawik. Nie wiem jak to się stanie, ale wiem, że będziemy bardzo zdziwieni. Gdzieś w tych lekko uniesionych kącikach brązowych oczu, w tym trójkątnym podbródku, we wgłębieniu pod kolanem, w cieniu pod dolną wargą, w geście odrzucania z czoła za długiej grzywki...w tym wszystkim czai się ten zachwycający motyl. Ta przyszła przemiana mnie fascynuje i już nie mogę się doczekać, kiedy wezmę ją pod rękę i razem pójdziemy podbijać warszawskie parkiety.

Toszibę lubią ludzie dobrzy. Ujmuje ich prostotą myślenia, lekką nieśmiałością, odruchową uczciwością. Może się wydawać nawet zbyt prostolinijna - ot taki pajacyk ułożony z kolorowych klocków Duplo, którymi starsze dzieci zazwyczaj pogardzają dając prym bardziej zaawansowanym Lego. Nic bardziej mylnego. Zaglądasz do środka, a tam - jajko Faberge!
Jubilerskie filigrany pokryte 24karatowym złotem, afrykańskie diamenty, chiński jedwab i szwajcarski mechanizm zegarowy z pozytywką wygrywający wszystkie kompozycje Bacha. Czasem udaje nam się przez chwile popatrzeć na ten głęboko skrywany skarb. W chwilach dziwnej refleksyjności wsypują się z mojej siostry poetyckie zdania. Zachwycają ją obrazy. Słucha muzyki. I robi to głębiej i piękniej niż my, bo poza samym zmysłem słuchu wykorzystuje słuchania duszę i umysł. Rozumie tajemnicze nutowe hieroglify. Więcej, ona te kody potrafi przełożyć na zrozumiałe dla nas, ciepłe dźwięki fletu. Wtedy, czuję się onieśmielona. Czuję się jak średniowieczny, niepiśmienny chłop wkraczający do gotyckiej świątyni - pełnej niezrozumiałych symboli i znaczeń. Boleśnie pięknej.

Dlatego kiedy wołam "Tosziba! Posprzątaj te papiery!", "Zabierz się za lekcje, leniu!" albo "Idź z psem, mała!" to tak na prawdę przecież chcę powiedzieć - "Pozwól mi wejść do swojego świata". Bo przecież jesteś z tych samych genów, z tej samej rzeczywistości, jesteś ulepiona z tego samego koloru plasteliny. A jednak jesteś jak nieodkryta wyspa na Oceanie Spokojnym, gdzie poza tajemniczymi tubylcami, znaleźć można rozbite samoloty, bunkry i niedźwiedzie polarne...