czwartek, 21 lutego 2008

Podróżnie

Wykręcając sobie kostki na niewysokim obcasie biegnę do autobusu zbawiennej linii 709. (Nie pierwszy raz, z resztą). Biegnę obładowana nomadycznie torbami, z których osypują się na ziemię mokre ręczniki, notesy zabazgrane, futerały z zawartością, papierki po batonach życie ratujących. Kocim susem dopadam wąskiej szczeliny trzeszczących drzwi, które zaraz za moimi plecami zamykają się z łoskotem rozpadającego się tankowca. Dalej jak zawsze przepychanka, która pozostawia metaliczny posmak egoizmu w ustach; trącanie łokciami, bieg do opustoszałego fotela obciągniętego sztuczną skórą itd. itd. Zwykła kolej rzeczy. Nic niezwykłego dla pasażera autobusów podmiejskich. Jedno się zmienia, nigdy nie jest takie samo - ludzie. Tu można ich sobie obejrzeć jak motyle zza szyby gabloty. Więcej- wieko daje się otworzyć i każdy okaz całkiem niemuzealnie dotknąć, powąchać, strząsnąć oddechem pyłek ze skrzydeł.
Zza ramienia dziewczyny w beżowym płaszczu wyfrunął prawdziwy unikat. Gładka właściwie twarz o jasnej lekko błyszczącej skórze obrzeżona pasmami ciemnych włosów i linią śliwkowego beretu, ujęta w srebrzyste obręcze okularów ma szczególny wyraz. Pokazuje BRAK. Czerwona linia ust wygięta w łuk ku górze pociągnąć musiała za sobą sporą część materii twarzy, w ten sposób pasmo od warg do brody stało się wyrazem braku ciała. Po bokach zabrana środkowi masa rozlała się w analogiczne łuki skierowane jednak ku dołowi, a to oznacza bezwładność naszych mięsistych tkanek wobec grawitacji. Oznacza brak woli w naszych twarzach. Całość tej wieloznacznej harmonii dopełniają kąciki oczu wiernie podążające na opadłymi policzkami - płynna czerń w samym swoim kształcie mająca coś z łzy. Oczy predestynowane do płaczu.
Spojrzała na mnie. Ta twarz sprawiła, że to ja stałam się motylem w gablocie; przebiła mnie wzrokiem, przyszpiliła do miękkiego styropianu. Trzepotałam skrzydłami, a pyłek pytań wzbił się tęczowa chmurą i zawisł pomiędzy nami.
Wiem. Skoro poszczególne elementy twarzy wyrażają brak, to ona sama, w całości także jest brakiem.
Brakiem uśmiechu. To takie proste, prozaiczne. Banał. Banał.
Ale, gdyby odwrócić grymas w pogodną parabolę, wtedy i grawitacyjne, ciężkie ciało z boków powróciłoby na miejsce, i oczy błysnęły by odbijając światło brudnych jarzeniówek. Motyl mógłby pokazać niewidoczną płaszczyznę skrzydeł.
Taki banalny uśmiech.

Ale przecież tego nie powiem. NIE DOTYKAĆ.
Pani wysiadając trąciła moją zieloną, ekologiczną torbę. Pozostawiła na niej ciemnofioletową smugę pyłku.

Brak komentarzy: