poniedziałek, 18 lutego 2008

Słowacja





Ciasnota w pociągu wyciągnęła energię. Nienawidzę taszczyć torby, gdy inni mają plecaki. Zimno wwiercało się w nogawki. Granicę niezauważalnie przekraczałam(nie tylko ta polsko-słowacka, nie tylko dnia pierwszego). Potem dni jak godziny szybko przemykały między palcami i skapywały na talerz w formie indyka w curry okraszonego niemiecką MTV. Na drutach jak babcia sobie wywijałam czytając Oskarżonego Pluszowego M. I spacery-podróże dokonywałam po nieznanych łąkach nad osiedlem Romów. Z Tajemnicą Brokeback... w uszach. Tańczyłam na lodzie. Turlałam dropsa mojej znikomej osoby na stoku prawie pionowym. Prowadziłam rozmowy (rzecz jasna tylko życiowe) 5m nad ziemią i w piżamie różowej w kuchni. Kaloryfer miło grzał, kiedy się na nim siedziało o poranku z A. Naczynia zmywało się powoli. Ziemniaki obierało niespiesznie i z pluskiem wrzucało do gara. Niedosyt fizyczny mam teraz, gdy się mieszkało tydzień w pokoju-pudełku bez dopływu tlenu i światła, ale za to w odosobnieniu dualistycznym. Odosobnieniu sprzyjającemu strefie Schengen. Samotności boleśnie bliskiej.Bo za chłodną i ceglaną ścianą odgłosy gry w remika, albo leciutkiego pijaństwa, podczas gdy my perwersyjnie-ekshibicjonistycznie BYLIŚMY podwójnie. I co dzień przez głowę przechodziła mi myśl- zajrzą? Nie zajrzą? Nie ważne.
Dziwni Słowacy. Zastavki, Stefan Burdel, Vażeni zakaźnicy, prava laska i marhule czyli owoce z dna piekieł.
Tęsknie, pomimo całości absurdem trącącej (świetna organizacja i totalna rozsypka na raz; ludzie inteligentni zjeżdżający po ciemku z 2000m npm; smaczne jedzenie w rozmrożonej lodówce...itd), bo tam mogliśmy BYĆ (za ścianą i drzwiczkami ze sklejki).
A teraz w domach ciepłych, ze smacznym obiadem i planem dnia JESTEŚMY jak zawsze, ale w sferze planów. Za dni parę, za rok...


2 komentarze:

Krzysztof pisze...

Ładnie napisałaś. Opisałaś to, na co mi nie starczyło zapału, to dobrze. :)
Mnie też tego brakuje zaścianka...

Pasqui pisze...

milujte bublinky:*