poniedziałek, 17 grudnia 2012

Zamykam na chwilę oczy

Spośród dziwacznych zjawisk występujących w przyrodzie, jednym z najbardziej fascynujących jest pewne szczególny efekt, który roboczo nazywam "Zamykam na chwilę oczy". Nie mam tu na myśli mojej odwiecznej, porannej walki z budzikiem. Chodzi mi o to trudne do wytłumaczenia, magiczne sprzężenie pragnień i rzeczywistości, którego doświadcza się szalenie rzadko. 
Chcę strasznie, żeby to się stało - to może być cokolwiek. Chcę to osiągnąć. Wygrać. Dostać to w swoje ręce. Marzę o tym miesiącami, latami. Każdy elektron w moim ciele porusza się tylko dlatego. Buduję na tym swoje prywatne wszechświaty. Alternatywne scenariusze. "Co zrobię, kiedy WRESZCIE...". Patrzę na zegarek. Dłuży mi się to czekanie. Moja podświadomość siedzi zziębnięta na przystanku, a cholerny nocny nie chce przyjechać. Myślami jest już w jego ciepłym, zalatującym nieco wczorajszym żulem, wnętrzu. Wypatruje świateł. A jego ciągle nie ma. Przyjedź wreszcie! Przyjedź! Przyjedź! Przyjedź!
W końcu obojętnieję. Pragnienie pozostaje dobrze ukryte, gdzieś pod kolejnymi stertami "rzeczy do zrobienia". Pod spotkaniami z ludźmi. Pod pracą. Pod kupowaniem mrożonek i krojonego chleba. Pod gapieniem się na padający śnieg. Ogień lekko przygasa, ale ciągle tam jest. Część mnie siedzi z zaciśniętymi pięściami, żołądkiem skręconym w paragraf. Nakręcona adrenaliną. Dla tego kawałka podświadomości oczekiwanie nigdy się nie kończy. Jest jak hollywoodzka gwiazda nominowana do Oscara w kategorii "Najlepszy Aktor". Kręci się w swoim aksamitnym fotelu. Z nerwowym uśmiechem wpatruje się we wręczającego. And the winner is... Słyszy szelest otwieranej koperty.
Wtedy właśnie, kiedy świadomość usypia na dobre, a podświadomość osiąga maksymalny poziom napięcia, zamykam na chwilę oczy...i wygrywam. W tym jednym momencie rzeczywistość nasiąknięta moimi pragnieniami przełamuje się gwałtownie. Spełniają się najbardziej nieprawdopodobne marzenia. Spływa po mnie gorąca fala radości i niedowierzania. Moment ten jest TAK nierealny, a tak do bólu rzeczywisty. To tak, jakby zobaczyć Wielki Wybuch. Od środka. Miesiące nerwowego oczekiwania nagradzam okrzykiem tryumfu. Ta sekunda trwa znacznie, znacznie dłużej. Obserwuje drobinki kurzu unoszące się w powietrzu w zwolnionym tempie. Słyszę swój puls przypominający odgłos walącego się budynku. Jest jak pod wodą. Czas gęstnieje. Unoszę się w nim swobodnie i promieniuje szczęściem jak uranowy rdzeń elektrowni atomowej.
I nie zależnie, co dzieje się potem w jej konsekwencji - zachowuje ją na zawsze. Rzeźbię ją w korze mózgowej na wieczną pamiątkę. 
Czasem wracam tam we śnie. Budzę się z uczuciem, jakbym właśnie połknęła kosmos.

Brak komentarzy: