poniedziałek, 27 maja 2013

Do pióra!

Trudno uwierzyć, że zamilkłam na tyle miesięcy. A przecież miałam o czym pisać - przez tę, wydaje się, krótką chwilę pozmieniało się bardzo wiele. Adres, status relacji na fb, długość psiego futra, pora roku. O każdej, z tych rzeczy, można byłoby pisać, ale nadszedł moment, kiedy w końcu zaczęłam inwestować nieco więcej energii w pisanie poza-blogowe. Stara kobieta wysiaduje. Co też kryje się pod stosem szmat i śmieci?
Na razie wiodę spokojny żywot kryptoliterata przed coming-outem. Z tajemniczym uśmiechem obserwuje ludzi na ulicy i staram się dopasować ich do świata rozrastającego się bujnie w mojej głowie. Przekształcam wspomnienia w puzzle z nieistniejącej jeszcze układanki. Nie mam obrazka na wzór. Nie wiem czy narzucać sobie morderczą dyscyplinę, czy też może zabierać się do tego powolutku. Jak do straszliwie słodkiego tortu, który karnie trzeba skonsumować na część szczęśliwego jubilata - zjadać ciasto stopniowo, po małej łyżeczce, przez kilka godzin, ryzykując, że nie wyrobię się z tym do końca imprezy? A może wchłonąć cały tort za jednym zamachem wraz z plastikowym talerzykiem, popić setką i liczyć, że żołądek będzie posłuszny? Nadmierne rozwlekanie każdego procesu twórczego jednak odbiera efektowi końcowemu początkową lekkość, a pod koniec człowiek męczy się nad każdą kolejną kreską... Lepsze jest wrogiem dobrego. Ale czy można rzucić wszystko dla niepewnej swego bytu historyjki? Kierat czy wolność? Odpowiedź na to pytanie nie jest tak oczywista, jak się wydaje. I nikogo, by rozwiać smętne mgły moich wątpliwości...
Z zazdrością obserwuję humanistycznych znajomych swobodnie dzielących się rozterkami na temat trudów pisania. Ich na to przygotowano przez kilka lat studiów, przyjaciele i rodzina otaczają ich puchową kołderką porad, zapewnień, solidarnych westchnień nad trudem pisarza. A ja tkwię w szafie tak głęboko jak wąsaty Ojciec Polak, który odkrywa, że bardziej od sąsiadki podoba mu się sąsiad. Boję się o tym rozmawiać, by nie spotkać się z niemile zaskoczonymi spojrzeniami i komentarzami (nawet jeśli nie wypowiedzianymi, ale wyczuwalnymi w domyśle) "Ale ty przecież jesteś inżynierem...". A może to ja sama mówię tak do swego odbicia w okrągłym lusterku w przedpokoju? "Jestem tylko inżynierem. Czy sama wyobraźnia wystarczy, by pisać?". A może dobrej literaturze niezbędne są wykłady, seminaria, dyskusje o czwartej nad ranem o Sartrze i Kafce? Ale ja nie lubię Sartre'a. Ani Kafki. Ani filmów o wojnie. Ani esejów literackich.
Chcę do roboty - ubrudzić sobie ręce, grzebać nimi u podstaw. Po łokcie. Dalej, bryło, z posad świata. Sześcianie, ostrosłupie, stożku. Robotnicy do fabryk, pasta do butów, inżynierka do pióra!

2 komentarze:

seler pisze...

o matko co ja czytam! to inżynier to już nie człowiek? już nie ma prawa do tworzenia? ;>
(moim skromnym zdaniem) humaniści dzisiaj mają zdecydowanie rolę odtwórczą. uczenie się o tworzeniu, to trochę jak uczenie się o schemacie. humaniści uczą się czegoś co już jest, przeszłości, historii. można się nauczyć o procesie produkcji, natomiast tworzenie to jest... akt przeniesienia cząstki twórcy na jakąś rzecz, zmaterializowanie jego idei. a twórcza idea nie jest, a przynajmniej nie powinna być wyuczona. ok, jeśli chodzi o pisanie np. książki, zakładamy trzymanie się jakiejś określonej formy zmaterializowania tej idei. ale sama metoda wydobycia jej z siebie, zarządzanie zasobami weny, to kwestia zupełnie indywidualna.
dlatego też nie udzielę Ci jednoznacznej odpowiedzi jaka metoda jest najlepsza :) z moich obserwacji wynika przede wszystkim, że wena pojawia się zwykle w najmniej odpowiednim momencie ;) Freddie Mercury miał podobno fortepian koło łóżka. może nietaktem jest porównywanie weny muzycznej do weny prozo-twórczej, zatem z góry proszę o wybaczenie mi owej nieścisłości ;)

no dobra, to ja się rozpisałem, a Ty teraz powiesz że powyższe jest z przymrużeniem oka, a ja nie zajarzyłem :)

enyłej... pisz pisz, masz do tego dryg. niech moc będzie z Tobą.

Pasqui pisze...

Dzięki za wsparcie. Jasne, że to trochę żart i hiperbola. Jednak po prostu czasem zastanawiam się nad tym, czy wkraczając niejako na "teren" humanistów ze swoimi literackimi próbami twórczymi, będę potraktowana poważnie. Boję się trochę analogi, ponieważ np. w mojej branży - jeśli na rynku pojawia się ktoś, kto bez kwalifikacji bierze się do projektowania (a w architekturze krajobrazu to możliwe - uprawnień brak), nie jest uznawany w środowisku. Szacunek zyskują tylko niezwykle utalentowani "naturszczycy", a taki zdarza się jeden na milion. Czy to, co piszę jest jedno na milion? Trudno orzec. Ot i cała rozterka...