niedziela, 31 maja 2009

Ukojenie w ramionach Szweda z Argentyny

Po nerwowym dniu, straconym na wlepianiu oczu mych drogocennych w równie drogocenne ekrany pracowni komputerowej (zgodnie z hasłem jestem robotem- zapier* w sobotę)z próbą koncertu Lao Che w ramach podkładu muzycznego, powróciłam do dom. Ogarnęło mnie obżarstwo, migrena i rozpacz. Rzuciłam się do laptopa pisać Analizę i ocenę stanu istniejącego parku Królikarnia. Obżarstwo ucichło pod wpływem kurczaka po marokańsku. Migrena i Rozpacz dokonaly jednak na mnie totalnego zniszczenia. Spaliły mi wszystkie wsie, rozdeptały wschodzącą przenicę i pozażynały me wychudłe trzody. Bo tyle do roboty, że paść można na pysk i wyrzucać z siebie okrzyki treści niecenzuralnej skierowane ku Niebiosom, lub conajmniej ku Dziekanu.
Ale z pomocą przychodzi Matka Natura.
Pachnąca śniadaniem w podróży maseczka owsiana na twarzy.
Kąpiel z lawendą.
Szlafrok.
Ludzie, to działa!
No, a na sam koniec, niczym wisienka do tortu(r), mój ulubiony Argetyńczyk ze Szwecji lub Szwed z Argentyny i jego gitara. Czyli Jose Gonzales , album : In Our Nature. Ma ten sam klimat, co poprzednia płyta. Refleksyjny, ale wbrew pozorom nie dołujący. To taki smutek podszyty nadzieją. To tak jak w Zimie Muminków- boisz się Buki, ale wiesz, że ona jest poprostu samotna. A zamarznięta wiewiórka ożyje. A Włóczykij wróci.
Wróci napewno.
Tak jak wakacje.
Z tej okazji polecam - Cycling Trivialities.

2 komentarze:

lady aldonna pisze...

AAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAA!

uwielbiam Jose Gonzalesa!

Pasqui pisze...

I słusznie! ;D