wtorek, 26 maja 2009

Pieniny

Właśnie wróciłam z kosmosu o nazwie Pieniny.
Bo skoro tam inny kolor nieba, inny smak powietrza, inna woda- bardzo zimna i czysta, inni ludzie, inne myśli... to jak tego nie nazwać kosmosem?
Odezwał się we mnie zew wodnika-podróż ta dobitnie udowodniła mi, że kocham to robić. Kocham uciekać, żeby potem doceniać, że jest się już w domu.
Kiedy godzinę temu przemierzałam ruchliwe Sand City z moim ogromnym i kompletnie nie pasującym do okoliczności plecakiem, poczułam, że to jest coś, co wbrew pozorom lubię. Że lubię wysupłać się z luksusu, internetu, eko-żarcia, autobusów, ulic. Zawitać gdzieś, gdzie sklepy zamykają o 15. Gdzie rybacy łowią pstrągi zanurzeni po pas w lodowatym Dunajcu. Gdzie nogi bolą i bolą tak cudownie, kiedy z dołu widzę szczyt na, który weszłam- z wielkim trudem, ale jednak. Gdzie lęk wysokości ma posmak pięknego niebezpieczeństwa. Gdzie wszystko jest takie boleśnie monemumentalne. Wyniosłe z jedyny akceptwalny sposób. I nie wolno temu robić zbyt wielu zdjęć.




Zostałam najprawdopodobniej nieuleczalnie zarażona górami. Tru, to Twoja wina!

Brak komentarzy: