niedziela, 8 stycznia 2012

Pina

Noc. Otulam się kołdrą. Cisza.
Cisza. Po raz pierwszy od kilku nocy cisza. Jest intensywna jak włoskie espresso, a ciemność jeszcze ją wzmacnia. Słyszę jak przygniecione moją głową wnętrze poduszki powolutku się rozprostowuje. Rozprężające się na boki syntetyczne włókna brzmią jak bardzo odległy, górski strumień. Wiem, że tam jest. Bardziej wiem, niż słyszę.
Gdzieś za oknem przejeżdża samochód. Potem znów cisza. W środku miasta. Milczenie.
Słyszę dyskretnie przemykającą przez gardło ślinę. Opadające włosy. Tętent serca.
Cisza.
Cisza to moje nowe uzależnienie.

----
Poszukiwanie zaczynam następnego dnia. Przypadkowo znajduję się w Konstancinie pół godziny wcześniej niż powinnam. Idę z termosem w ręku przez skrzyżowanie, na którym kilka tygodni wstecz pewien obywatel w Leksusie raczył zepchnąć na przeciwległy pas Punto ze mną i koleżanką na pokładzie. Pamiętam ciszę złowrogą, kiedy otrzymawszy drugie uderzenie (tym razem od frontu), samochód zatrzymał się, a jego wnętrze wypełnił szary dym. Było tej ciszy może pół sekundy, ale tuż po niej wszystkie moje organy wrzasnęły "Żyję!" i ruszyły do akcji.
Popijam herbatę, skręcam w boczną uliczkę, żeby odkryć coś nowego w tej okolicy. Domy są różne. Jedne mają wielkie okna, inne przytłaczające dachy, jeszcze inne walące się drewniane ściany z wymyślnymi, dziewiętnastowiecznymi dekoracjami. Stoję na rogu i nie słyszę nic. Nawet samochody omijają ten zaułek. Po chwili wiatr zaczyna lekko kołysać koronami starych sosen. I tylko to, aż do celu, gdzie wita mnie apokaliptyczny hałas przerwy w szkole podstawowej.
----
Kolejny rodzaj ciszy do kolekcji przychodzi do mnie dziś. Siedzę w ciemnej sali studyjnego kina (tu filmom nie towarzyszy ciągłe pikanie klawiszy komórek, chrupanie popcornu czy siorbanie pepsi). To, co oglądam na ekranie wciąga mnie do tego stopnia, że wylewa się ze mnie cała reszta treści. Jest we mnie tylko wir znaczeń przekazywanych bez zbędnych pośredników - z ciała do ciała. Bez słów, bez hałasu, bo muzyka tu też składa się głównie z ciszy.
Widz kina akcji spyta "Ale o co w tym chodzi? Co oni tam robią? Do czego to prowadzi?". Ja odpowiem, tu nie chodzi o wątek, perypetię, punkt kulminacyjny czy finał z happy-endem. To jak we śnie - uczucia, stany, relacje pokazane w najgłębszych, instynktownych symbolach ludzkiego ciała. Tu nie ma ciągu przyczynowo - skutkowego. Są za to oczy - usta, dłonie - stopy. Najpiękniejszy język jaki kiedykolwiek wynaleziono - powinien go zrozumieć każdy, kto ma ciało. Tak rozmawialiśmy przed wieżą Babel, i z jej powodu teraz nie rozumiemy, co wyrażają oczy tej kobiety, wyciągnięte ku niebu ramię tego mężczyzny. Co znaczy kolor, faktura. Co znaczy woda, słońce, powietrze, kamień, gwiazdy. Widz kina akcji powie :"Jak zwierzęta, bez słów? Bez języka, który wyjaśni najbardziej zawiłą intrygę? Jak się bez tego obejść?". Odpowiem: największy sekret można wyjawić spojrzeniem, najgłębsze uczucie można pokazać jednym dotknięciem dłoni. Trzeba tylko nauczyć się słuchać inaczej. Nie słuchać, tylko raczej chłonąć najgłębszy sens, odebrać falę emocji. Kiedy przestawi się na ten tryb, nie potrzebni są specjaliści od mowy ciała, wykrywacze kłamstw, badacze zachowań. Wystarczą otwarte oczy i otwarty umysł. Wierzę, że każdy człowiek ma w DNA zapisaną umiejętność zrozumienia tego uniwersalnego języka - trzeba tylko spróbować dostać się do tych zapomnianych przez wieki mądrości.
Za to dziękuję Pinie Bausch.

Brak komentarzy: