piątek, 2 grudnia 2011

Nie Pomorze

Paradoks. Straszliwe tęsknię do tego mitycznego Czasu Wolnego, ale kiedy już radośnie porzucę moje wszystkie pilne i przyszłościowe sprawy i przestaję być Żelazną Damą, pojawia się...pustka.
Jedyne, co przychodzi mi do głowy, to owinięcie się w legendarny blue raincoat (czyt. niebieski szlafroczek) i oglądanie seriali, czytanie starych komiksów życia-na-kreskę, kończenie nieuczelnianych duperelek, którymi w gruncie rzeczy się utrzymuję.
Wolne popołudniowe i wieczorne godziny upływają mi pod hasłem rozterek pod hasłem "Panno, do roboty! - Ależ nie, ja muszę odpoczywać!". W efekcie wciąż romansuje z moją Lenóvką (której za nic w świecie nie zamieniłaby na Maca, mimo że wszyscy to robią). Czas prześlizguje się po mnie. Nie czuję jak ucieka. Nagle jest północ. Uff - można z czystym sumieniem iść spać.
Gnuśnieję, dziadzieję.
Tule psinę.
Szukam jakiejś niebranżowej książki do poczytania.
Zasypiam nad starym atlasem ptaków wpatrując się w rysunek sowy pójdźki lub którejś z ulubionych sikorek.
Utknęłam w tym tu i teraz. Jestem tak zmęczona jesienią, ciemnością za oknem i sinusoidą ciśnień, że nie mam siły wymyślać sobie efektywnego sposobu na wypoczynek.
A przecież powinnam być Dziką Kobietą, która zagłębia się w siebie i odnajduje drogę do Domu. Moje myśli jednak, już po chwili zadumy, wyślizgują się i wracają do nurtu rzeczy bieżących. Do zadań na planowanie przestrzenne. Do tego co jutro na obiad. Do telefonów, które boję się wykonać.
K. pochylony nad swoim laptopem, łomocze zapamiętale jakieś prawnicze czary-mary. Czasem podajemy sobie rękę lub wyrzucamy z siebie losowo wybrane miłe słowa, takie jak "Buziak", "Kocham", "Słodko", "Kotek", "Tulmnie", "Brontozaur".
Dalej jednak oboje jesteśmy w swoich okienkach. Machamy do siebie na facebooku, jak na ulicy.

Jak mam się oderwać? Jak z tego uciec? Jak wrócić do euforycznych głębi sprzed paru miesięcy?

Chyba ta whisky z colą mi nie pomoże.
Nie Pomorze mam w środku, a Mazowsze. Smutne równiny z polami ziemniaków.

Brak komentarzy: