poniedziałek, 19 października 2009

Tęsknię.

Zawsze, kiedy idę do teatru, pojawia się we mnie taka smutna konstatacja- tęsknię.
Tęsknię za próbami.
Za burzami mózgów parę miesięcy przed premierą-wariackimi pomysłami, fikołkami, pomyłkami zapamiętywanymi na długie miesiące...
Za zapachem kurtyny-ciężkim, kurzowym, pełnym aksamitnej ciszy.
Za ciepłem przedpotopowych reflektorów- małych, bliskich słońc, porządkujących nasze twarze w nowe galaktyki.
Brak mi nawet złości- że znowu nie poprzychodzili na próbę, że noc, że zimno, że mało czasu...
Brak mi powtarzanego przez sen tekstu sztuki. Zawsze znam wszystkie role. Do dziś we mnie siedzą- Mały Książę, sześciu clownów, Makbet, Wąż.
Tęsknie za wcielaniem się, udawaniem kogoś innego. Najtrudniej zagrać siebie.

Czemu nie poszłam tą drogą?
Czemu nie walczyłam? Czemu nie chciałam, żeby ta część mnie zawładnęła całym moim życiem?
Chyba jak zawsze stwierdziłam, że nie dam rady. Że to tylko takie hobby. Taka terapia.
A teraz każdy spektakl w teatrze powoduje lawinę wspomnień i bolesne pragnienie, żeby wrócić.
Żeby rzucić wszystko, wsiąść do cygańskiego taboru.

Dlatego budzę podziw i trwogę
Na scenie z desek złożnych krzywo;
Czego nie mogą, bez trudu mogę,
Kiedy dla sytych, pijących piwo
Połykam ogień...



Ale gdzie ja teraz pójdę? Przecież ja nawet nie mam talentu...

Brak komentarzy: