piątek, 7 listopada 2008

Misja

Od tego wtorku, kiedy to świat przewrócił mi się do góry nogami, zaczęłam odczuwać potrzebę misji. Nie chodzi bynajmniej o to, iż wstąpienie do zakonu wysyłającego wyblakłe, miłosierne kobiety do Afryki na pożarcie lwom, malarii i animistom. Ani też o film widziany razy tysiąc, z muzyką, przy której zwykłam tańcować "dokolusia" jako Mała Marta. Szukałam misji zgodniej z normą M 168/49/86-64-92, misji nieglobalnej, misji, którą zmieścić można w pudełku po butach.

I nie do końca się udało...Wejdzie ona bowiem wyłącznie do tuby wysokości metra, tudzież do magicznej czarnej teczki. Za to generuje tony kalki szkicówki, wiórków gumkowych, rozlanego tuszu, baterii do kalkulatora, marznięcia na wsi, inwentaryzowania drzewek owocowych, długich rozmów ze śmiesznym profesorkiem i jeszcze mnóstwa innych rzeczy, które w pojęciu misji nijak się nie mieszczą. Oby wyszło. Obym do afryki jechać nie musiała:)

2 komentarze:

Krzysztof pisze...

Że tak poetycko skomentuję: Nic kurwa nierozumiem. ;/

siorb pisze...

a ja owszem ;D o kalce, tuszu, inwentaryzacji itp też mogłabym mówić długo ;P