sobota, 18 października 2008

Milionerka marzy.

Wygląda na to, że niedługo powinnam zainteresować się usługami doradców finansowych, bo nie wiem, co będę robić z taką ilością pieniędzy. Doprawdy, to niemoralne. Popadnę zapewne w dekadencję, apokalipsę oraz galopujące suchoty, aż w końcu wyjadę do sanatorium uprawiać areobik i pilates.

troszkę z innej beczki, zamarzyłam sobie ostatnio podróż far away. Najchętniej gdzieś, gdzie nie jadą wszyscy. Gdzieś gdzie nie jest super-trądi. Najpierw była Barcelona, ale myślę sobie, że jest za mało alternatywna (haha. tak właśnie!). Choć Gaudi mnie pociąga. I ukrop z nieba. Mmm. To byłoby coś.
Ale wszak nie tylko Hiszpania na mapie. Może dalej? Lizbona, Gdzie tak pięknie mowią, i jest podobno jakoś inaczej, niż gdziekolwiek? Albo w inną stronę-Amsterdam. Holandia wogóle z tą tulipanowo-konopno- rowerową aurą (Stereotypową z resztą chyba). Lub do kraju śliwek, tokaju i gulaszu, który wcale nie nazwya się gulaszem. Budapeszt. Budapeszt. Odkąd zobaczyłam na Dworcu Centralnym pociąg jadący tam właśnie, zachciało mi się wsiąść i pojechać. Powoli, długo, spokojnie. Podróżować delektując się samym faktem jazdy, przemieszczania się. Marna ze mnie globtrotterka, bo rodzinne finanse zazwyczaj przewidywały minimalizację kosztów wakacyjnych= siedzimy na Warmii, cast away, podzcas gdy na klożenaki wklejają na grono kolejne tony fotek z Grecji, Austrii, Australii, Magadaskaru i Północnego Zakałakazia. Ale skorom milionerka teraz?
Niech no tylko się ktoś przyłączy. Pojedziemy.

4 komentarze:

Krzysztof pisze...

W żadne alternatywne miejsce z Tobą nie pojade. ŻADNE.

Amsterdam może być, znajdę sobie jakiegoś seksi chłopaka.

siorb pisze...

Toż do Barcelony właśnie jadą wszyscy :P

Pasqui pisze...
Ten komentarz został usunięty przez autora.
Pasqui pisze...

No właśnie dlatego bardziej Budapeszt.
A w Amsterdamie to JA znajdę sobie seksi chłopaka. Albo dziewczynę. Żeby życie miało smaczek, prawda...