sobota, 5 kwietnia 2008

Dzień Latosia.

Sukcesy sypią się na głowę jak grudki piasku pchnięte mściwą rączką trzylatka. Oszołomienie. Jest narkotyczne. Ręce drżą. W głowie zawrót. Jak na koncercie. Stoję tuż przy głośniku, wkładam weń ucho, Niewierny Tomasz. Za karę intensywność dźwięku odbiera mi słuch. Wybuchły we mnie zbyt łapczywie połknięte harmonie i tony.
Może to stanie się jutro. Może jeszcze dziś, w nocy. Tulę tę bombę atomową w pościeli jak misia. Rano znowu wstaję i ze zgrzytem srebrnej taśmy doklejam kolejny ładunek do własnego upadku.

Ale gdyby tak uwierzyć, że to tak będzie. Że nie jestem wcale Hiobem z Palcem Boga o milimetr nad moją głową, tylko jestem tą chwilą nieświadomego oczekiwania naznaczoną znakiem nieskończoności. I ziemi nie dotknę ni razu.

Dziś jest dzień Latosia. Zaczarowały mnie te płótna, jak widać, na dłużej. Z marketingowym uśmiechem na twarzy odbieram sobie kolejny kawałek zachwytu.
-To będzie dwa tysiące pięćset. Zapakować? - pytam chcąc jednocześnie wrosnąć w ten obraz. Pozwolić swoim konturom stracić kształt. Zaróżowić się zielonej narzucie. Pozwolić światłu zmienić moja koszulę nocną w iluzję pasteli.
Na deser dla oka:







I dla ucha. Z wielkimi nadziejami.


P.S.
Z gratulacjami dla Krzysia, który sam sobie tworzy literaturę podmiotu.

3 komentarze:

Krzysztof pisze...

Dziękuję za gratulacje i pozdrawiam wersopisarkę... :)

Krzysztof pisze...

nie wchodź w linka, bo to zawirusowane gówno.

Anonimowy pisze...
Ten komentarz został usunięty przez administratora bloga.