sobota, 6 marca 2010

Pozwól mi wejść.

Od dłuższego czasu omijam w mojej bloggerskiej twórczości kwestie rodzinne - wiem, że kogoś może zaboleć i że nie wszystko jest tak proste, jak mi się zdaje. Wczoraj jednak naszło mnie kilka bardzo doniosłych refleksji. Pozytywnych, dlatego napiszę.

Tosziba jest uroczym, prawie dwunastoletnim dzieckiem. Jest dzieckiem, mimo iż jak każda dziewczynka w tym wieku, strasznie chce być prawdziwą nastolatką. Chwała Bogu, jeszcze nią nie jest, bo z takimi wyrostkami strasznie trudno wytrzymać (wiem, bo sama ledwo wytrzymywałam ze sobą). Moja siostra jest urocza niewątpliwie, ale na swój własny sposób. Nie przypomina zupełnie słodkich aniołków w barokowych kościołach, ani złotowłosych bobasków w reklamach niemieckich jogurtów. Jej urok polega na niefrasobliwości Kubusia Puchatka. Szuka czegoś, co leży tuż obok. Zasępia się nad dodawaniem. Z otwartą buzią pochłania kolejne filmy z Jamesem Bondem. Czasem nie zrozumie jakiegoś żartu i kiedy jej go wytłumaczymy wykonuje mistrzowski facepalm. i zaczyna chichotać pokazując zestaw dorodnych, mozolnie prostowanych zębów.
Skoro już jesteśmy przy wyglądzie, to muszę się podzielić pewną teorią. Po kilku ćwiczeniach z entomologii zauważyłam, że mimo, iż pan doktor surowo nam tego zakazał, niektóre cechy owadów można odnieść do Homo sapiens i odwrotnie. Takie, na przykład, przeobrażenie. Są ludzie, którzy niemal od urodzenia są niezwykle piękni, straszliwie szkaradni lub zupełnie przeciętni. W drodze do dorosłości tylko trochę rosną i nabywają drugorzędowych cech płciowych (albo i nie...ale to temat na osobny post). Zupełnie jak karaczany, nasi ulubieńcy spod lodówki. Po wykluciu z jaja przechodzą przeobrażenie niezupełne - parę razy linieją i zyskują właściwą formę. Są jednak dzieci, których twarze są zagadkowe. Nie można z nich wyczytać NIC na temat przyszłego wyglądu. One przejdą przeobrażenie zupełne. Metamorfozę. Do nich nalezy moja siostra (chociaż może to wynikać z tego, że cały czas jestem obok, nie widzę zachodzących z roku na rok zmian i nie mogę przewidzieć kierunku ewolucji).
Tosziba jest obecnie wesołą, zieloniutką gąsienicą. Natura złagodziła w niej wszystkie łuki, które mogłyby przeszkodzić w sprawnym przemieszczaniu się po naszej drogiej planecie Ziemi. Wyposażono ją również w bardzo pożyteczną umiejętność mimikry - dzięki swemu nieokreślonemu, słowiańskiemu kolorowi włosów Tosziba, w różnych okolicznościach raz może być blondynką,a raz brunetką. Do tego, jak każda gąsienica, moja siostra rośnie jak deficyt budżetowy w Grecji... Na razie zapamiętale wcina wiosenne listki, ale już wkrótce zaszyje się w swoim pokoju, zacznie nosić szare, workowate ciuchy i zapuści włosy do pasa. W tym kokonie posiedzi rok lub dwa, i któregoś dnia wyjdzie z niego zupełnie odmieniona, jako paź królowej lub rusałka pawik. Nie wiem jak to się stanie, ale wiem, że będziemy bardzo zdziwieni. Gdzieś w tych lekko uniesionych kącikach brązowych oczu, w tym trójkątnym podbródku, we wgłębieniu pod kolanem, w cieniu pod dolną wargą, w geście odrzucania z czoła za długiej grzywki...w tym wszystkim czai się ten zachwycający motyl. Ta przyszła przemiana mnie fascynuje i już nie mogę się doczekać, kiedy wezmę ją pod rękę i razem pójdziemy podbijać warszawskie parkiety.

Toszibę lubią ludzie dobrzy. Ujmuje ich prostotą myślenia, lekką nieśmiałością, odruchową uczciwością. Może się wydawać nawet zbyt prostolinijna - ot taki pajacyk ułożony z kolorowych klocków Duplo, którymi starsze dzieci zazwyczaj pogardzają dając prym bardziej zaawansowanym Lego. Nic bardziej mylnego. Zaglądasz do środka, a tam - jajko Faberge!
Jubilerskie filigrany pokryte 24karatowym złotem, afrykańskie diamenty, chiński jedwab i szwajcarski mechanizm zegarowy z pozytywką wygrywający wszystkie kompozycje Bacha. Czasem udaje nam się przez chwile popatrzeć na ten głęboko skrywany skarb. W chwilach dziwnej refleksyjności wsypują się z mojej siostry poetyckie zdania. Zachwycają ją obrazy. Słucha muzyki. I robi to głębiej i piękniej niż my, bo poza samym zmysłem słuchu wykorzystuje słuchania duszę i umysł. Rozumie tajemnicze nutowe hieroglify. Więcej, ona te kody potrafi przełożyć na zrozumiałe dla nas, ciepłe dźwięki fletu. Wtedy, czuję się onieśmielona. Czuję się jak średniowieczny, niepiśmienny chłop wkraczający do gotyckiej świątyni - pełnej niezrozumiałych symboli i znaczeń. Boleśnie pięknej.

Dlatego kiedy wołam "Tosziba! Posprzątaj te papiery!", "Zabierz się za lekcje, leniu!" albo "Idź z psem, mała!" to tak na prawdę przecież chcę powiedzieć - "Pozwól mi wejść do swojego świata". Bo przecież jesteś z tych samych genów, z tej samej rzeczywistości, jesteś ulepiona z tego samego koloru plasteliny. A jednak jesteś jak nieodkryta wyspa na Oceanie Spokojnym, gdzie poza tajemniczymi tubylcami, znaleźć można rozbite samoloty, bunkry i niedźwiedzie polarne...

2 komentarze:

Krzysztof pisze...

Uśmiechnąłem się. :)
Wyjątkowo piękna i ciepła notka o tym małym stworku. :)

Pasqui pisze...

Może jednak nie jestem takom wrednom suczom? :)