piątek, 19 lutego 2010

Ratuj!

Zdaje się, że nie dotrzymam obietnicy i nie napiszę nic na temat życia w Les Orres. Rzeczywistość mnie dopada i muszę jakoś się z nią dogadać.
Wciąż nie mogę uwierzyć, że to już koniec uroczego lenistwa. Koniec oglądania miłych filmów w towarzystwie spokojnie zaparzonej kawy. Koniec wielogodzinnych śniadań z gazetą. Koniec malowania paznokci. Koniec czytania na kanapie. A co gorsza, koniec wspólnych drzemek popołudniowych (które i tak nam nie wychodziły...ale mniejsza z tym;), głupich rozmów na ucho o psach, kotach, ulubionych cytatach z filmów, o robalach, dzieciństwie. Koniec pochłaniania żelków, cieciorki prosto z puszki, odpijania sobie drinków, koniec z "Podasz mi prowansalskie?", albo "Gdzie są moje kapciuchy! Martucha, ratunku, daj mi kapciuchy!"...
Śmierć ławicy maleńkich spraw, chwil-kijanek, słów planktonicznych. Bolesna, ale naturalna - nie od toksycznych oparów czy plam ropy naftowej. Ot- ktoś nam z dna naszego oceanu wyjął korek i spuścił całą wodę. Te miłe drobiazgi wyparowały tak szybko, że nawet Green Peace nie zdążył zaprotestować.
Teraz ratuje się tworzeniem iluzji swobody - chadzam do kina, jem długie śniadania, maluję się co rano, czytam w łóżku wieczorem. Zbieram drobinki soli z tego oceanu i wcieram je skrupulatnie w skórę.
Chcę mieć dobry humor. Chcę mieć to amerykańskie "pozytywne podejście". Tylko jeśli znów wrócą syberyjskie mrozy i śniegi nieprzebyte...to czar pryśnie! I nawet długie pocałunki Księcia Walii nie ukoją mego rzężącego pesymizmu.

Na marginesie moich zapasów z rzeczywistością szwenda się literatura. Z braku pomysłu na dobrą książkę do torebki, sięgnęłam na półkę z niezawodnym i doskonale poręcznie wydanym Konwickim. Kalendarz i klepsydra powoduje, iż po raz kolejny patrzę w lustro z wyrzutem i mówię to tego anorektycznego cienia kobiety "Jak mogłaś myśleć, że Konwicki jest nudny! Heretyczka! Na stos! Na stos z nią!". Panie Tadeuszu Konwicki, oświadczam z całą mocą mego wątłego, 21-letniego umysłu, że byłam wtedy niepoczytalna! Oraz, że stwierdzenie "Konwicki jest nudny" padło w momencie straszliwego zamroczenia, niemal choroby psychicznej. Bo teraz, to ja na kolana padłam w swoistym Hołdzie pruskim dla Pańskiej prozy. Czytając Kalendarz i klepsydrę dosłownie co pół strony mam wrażenie, jakbym czytała swoje własne myśli! Na ten czas, dławiąca zazdrość mnie łapie. NAPISANE! Ktoś tak doskonale potrafił napisać, to czego ja w żaden sposób nie umiem...Wiem, wiem - talent, lata pracy, erudycja, wykształcenie. Ale to we mnie mieszka! Więcej - ma stałe zameldowanie. Jak mam się pozbyć tylu myśli, tylu uczuć, pomysłów, refleksji? Nie umiem nadać im formy, zamiast tego, gromadzę je jak dziecko kolekcjonujące wszystko, co znajdzie na podłodze.
Z tego właśnie wysypiska myśli wołam zatem do pana, panie Tadeuszu Konwicki:
- Ratuj! Ratuj moją potępioną literacko duszę!

Brak komentarzy: